Dobrze, ale skąd się wziął u was?
Niby u mnie? Zarno wszyćko dokumentnie rzeknę, z czego się pokaże la prześwietnego sądu i la zgromadzonego narodu, co jestem niewinowaty, a Dominikowa cygan jest baba, pleciuch i ozornica zapowietrzona!
Ja cyganię! A dyć tej Najświętszej Panienki uproszę, żeby was pierun bez świętej spowiedzi nie trzasnął! rzekła cicho, z westchnieniem ciężkim do obrazu Matki Boskiej, wiszącego w rogu izby, Dominikowa, a potem, że to już ścierpieć nie mogła, wyciągnęła zwiniętą, chudą pięść do niego i syknęła:
Ty złodzieju świński! ty zbóju! ty! i rozczapierzyła palce, jakby go chycić chciała.
Ale Bankowa rzuciła się do niej z krzykiem.
Co! biłabyś go, suko jedna, biłabyś, czarownico, kacie synowski, ty!
Uciszyć się! zawołał sędzia.
Stulta pyski, kiej sąd mówi, bo waju wyciepnę na osobność! poparł Jacek, podciągając parcianki, bo mu się był obertelek55 oberwał.
Uciszyło się zaraz, a baby, że to blisko było do chwycenia się za łby, stały już cicho, ino się oczami jadły a wzdychały ze złości
Mówcie, Bartłomieju, mówcie wszystko a prawdę.
Prawdę? Samą czystą kiej szkło prawdę rzeknę, rzetelnie powiem, kiej na spowiedzi, kiej gospodarz do gospodarzy, kiej swój do swojaków, bom gospodarz z dziada pradziada, a nie komornik, nie prefesjant jaki abo i jenszy miescki zdzier. To tak było.
Patrz dobrze w głowę, byś czegój nie przepomniał radziła.
Nie przepomnę, Magduś, nie. To było tak. Szedłem se a baczę, że to rychtyk zwiesna była i za Wilczym Dołem, wedłe Borynowej koniczyny idę se i mówię pacierz, bo na ten przykład przedzwonili już na Anioł Pański nocka też szła idę se jaż tu słyszę: głos nie głos? Loboga, myślę se: chrząka albo i nie chrząka? Oglądnąłem za się niczegój nie widno, cicho całkiem. Złe mę kusi czy co? Ide dalej i że mę zdziebko mrówki oblazły ze strachu, mówię se Pozdrowienie Anielskie. Chrząka znowu! Cie! myślę sobie, nic, jeno swynia to abo i zasie prosiak. Zlazłem zdziebko w bok, w koniczynę i obejrzałem się juści, że cosik lizie za mną, przystanąłem ja przystanęło i to, a białne, niskie i długie a ślepie świeciły się kiej u żbika abo zgoła u złego Przeżegnałem się, a że i skóra mi ścierpła, tom ruszył lepszym krokiem jakże, abo to wiadomo, co się po nocach tłucze? A wszyscy w Lipcach wiedzą, co na Wilczych Dołach straszy.
Juści, że prawda, bo łoni, kiej Sikora przechodził tam nocą, to go ułapiło za grdykę i rzuciło o ziemię, i tak zbiło, że chłop chorzał dwie niedziele objaśniała żona.
Cichoj, Magduś, cichoj! Idę, idę idę a to fort lezie za mną i chrząka! A że to był rychtyk miesiączek wylazł se na niebo, to patrzę, a to ino prosiak, nie złe. Ozgniewałem się, bo co se ten głupi myśli straszyć, tom rzucił nań patykiem i idę ku domowi. Szedłem se miedzą, między Michałowymi burakami a pszenicą Borynową, a potem między jarką Tomka a owsem tego Jaśka, co go łoni do wojska wzieni, a którego to kobieta akuratnie wczoraj zlegla Prosiak fort za mną kiej pies, to se idzie obok, to wlazł w kartofle Dominikowej i tu pysknie, i tam pysknie, i chrząknie, i kwiknie, a nie ostaje, ino za mną
Skręciłem na ścieżkę, co bieży na przełaj ona za mną. Gorąco mi się zrobiło, bo laboga, taka świnia, co może nie świnia! Skręciłem na drogę wedle figury, prosiak za mną Widziałem, białny był, a kiele ogona, poniżej zdziebko, czarno łaciaty! Ja bez rów ona za mną, ja na te mogiłki, co za figurą są ona za mną, ja na kamionki, a ona kiej mi się nie rzuci pod kulasy rymnąłem kiej długi. Opętana czy co? Ledwiem się pozbierał, a ona kiej nie zadrze ogona i w skok przede mną! A lećże se, zapowietrzona, pomyślałem. Ale nie uciekła, ino wciąż przede mną leciała aż do samej chałupy aż do samej chałupy, prześwietny sądzie, aż w ogrodzenie weszła, aż do sieni wlazła, a że drzwi do izby były wywarte, to i do izby poszła Tak mi Panie Boże dopomóż. Amen!
A potem zarżnęliście i zjedli, prawda? rzekł sędzia rozbawiony.
Hę! Zarżnęli i zjedli? A cośwa zrobić mieli? Przeszedł dzień prosiak nie odchodzi; przeszedł tydzień jest, ani jej wygonić, bo z kwikiem wraca! Moja podtykała jej, co mogła, bo jakże głodem morzyć, Boże stworzenie też Prześwietny sąd jest mądry, to sprawiedliwie se wymiarkuje, że com z nią biedny sierota miał zrobić? Niktoj po nią nie przychodził, a w domu bieda a żarła, że i dwie drugie tyle nie zechlają Jeszcze z miesiąc, to by nas zeżarła i z bebechami Co było radzić? Miała ona nas tośwa my ją zjadły, a i to niecałą, bo na wsi się zwiedziały, a Dominikowa poskarżyła, że to jej, przyszła ze sołtysem i zabrała wszyćko
Wszystko? a cały zad to gdzie? syknęła złowrogo Dominikowa.
Gdzie? Spytajta się Kruczka i drugich piesków. Wynieśliśmy na noc do stodółki. Psy, że to czujne psie pary, a wrota były dziurawe, wyciągnęły i bal se sprawiły moją krwawicą, że chodziły obżarte kiej te dziedzice.
Hale, świnia sama poszła za nim, głupi uwierzy, ale nie sąd. Złodziej jucha, a barana młynarzowi, a gęsi dobrodziejowi to kto pokradł, co?
Widziałaś, co? Widziałaś! wrzasnęła Kozłowa, przyskakując z pazurami.
A kartofle z organistowego dołu to kto? A cięgiem cosik komuś we wsi ginie, to gąska, to kury, to sprzęt jaki ciągnęła nieubłaganie.
Ty ścierwo! Coś ty robiła za młodu, a i co twoja Jagna teraz wyprawia z parobkami, to ci tego nikt nie wypomina, a ty kiej ten pies
Wara ci od Jagny! Wara, bo ci ten pysk tak spierę, że Wara! ryknęła wielkim głosem, ugodzona jak w żywe mięso.
Cichojta, pyskacze, bo za drzwi wyciepnę! uciszał Jacek, podciągając parcianek.
Zaczęło się przesłuchiwanie świadków.
Najpierw świadczyła poszkodowana, Dominikowa a zeznawała cichym, nabożnym głosem i przysięgała co chwila przed tą Częstochowską, jako świnia jej, i żegnała się, i biła w piersi, że prawda jest, jako ją ukradł z pastwiska Kozioł, i nie żądała od prześwietnego sądu kary na niego, niech mu już tam Jezusiczek czyśćca za to nie pożałuje ale domagała się wielkim głosem sądu i kary za to, że tak spostponował ją i Jagnę wobec całego narodu.
Świadczył potem Szymek, syn Dominikowej; czapkę powiesił na rękach złożonych jak do pacierza, oczów nie spuścił z sędziego i jękliwym, nieprzytomnym głosem zeznawał, że świnia była matczyna, że białna była cała, a ino kiele ogona czarną łatę miała, a ucho rozerwane, bo ją był Łapa Borynowy chycił na zwiesnę, a tak kwiczała, że chociaż w stodółce był usłyszał
Potem zawezwano Barbarę Piesek i innych.
Świadczyli po kolei i przysięgali, a Szymek wciąż stał z czapką na rękach, wpatrzony pobożnie w sędziego, a Kozłowa darła się za kratę z krzykiem zaprzeczań i złorzeczeń, a Dominikowa ino wzdychała do obrazu, a poglądala na Kozła, który skakał oczami, nasłuchiwał, a obzierał się na swoją Magdusię.
Naród słuchał uważnie i raz wraz szmer, to uwagi złośliwe albo śmiech się rozległ głuchy pod powałą, aż Jacek musiał przyciszać groźbą.