Sprawa ciągnęła się długo, aż do przerwy, w której sąd poszedł do sąsiedniej izby na naradę, a naród wysypał się do sieni i przed dom odetchnąć nieco: kto pojeść zdziebko, kto ze swoimi świadkami się zmówić, kto wywodzić krzywdy swoje, a jenszy znowuj wyrzekać na niesprawiedliwość a pomstować, jak to zwyczajnie bywa na rokach.
Po przerwie i odczytaniu wyroków przyszła na stół sprawa Boryny.
Jewka stanęła przed sądem i pohuśtując dziecko, obwinięte w zapaskę, jęła płaczliwie wywodzić krzywdy swoje i żale; jako służyła u Boryny i pracowała, jaże jej kulasy ustawały, a nigdy dobrego słowa nie usłyszała, kąta nie miała na spanie ani jadła dość, że się u sąsiadów pożywiać musiała, a potem zasług nie zapłacił i z jego własnym dzieckiem wygnał ją w cały świat buchnęła w końcu ogromnym płaczem i rzuciła się na kolana przed sędziami z krzykiem:
Krzywda to moja, krzywda! a dzieciak jego, prześwietny sądzie!
Cygani jak ten pies mruknął Boryna ze zgrozą.
Ja cyganię?! A dyć wszystkie, a dyć całe Lipce wiedzą, że
Żeś suka i latawiec
Wielmożny sądzie, a przódzi to mi ino mówili: Jewka, Jewuś, i jeszcze słodziej, a to mi paciorki przywieźli, a to często gęsto bułkę z miasta i mówili: Naści, Jewuś, naści, boś mi najmilejsza a teraz, o mój Jezu, mój Jezu! poczęła ryczeć.
Cygan, jucha, możem cię jeszcze pierzyną przyodział i mówił: Śpij se, Jewuś, śpij!
Izba zatrzęsła się śmiechem.
Abo nie, co? Abośta nie skamłali, jako ten pies przed drzwiami, abośta mało obiecowali, co?
Loboga, ludzie, że to pierun nie zabije taką pokrakę? zakrzyknął zdumiony.
Wielmożny sądzie, cały świat wiedział, jak to było, całe Lipce mogą przyświadczyć, co prawdę mówię. Służyłam u nich, to mi cięgiem spokoju nie dawał. O biedna ja sierota, biedna! O dola moja nieszczęśliwa! Abo tom się mogła obronić przed tylim chłopem? Krzyczałam, to mę sprał i zrobił, co chciał A gdzież ja się podzieję z tym dzieciąteczkiem, gdzie? Świadki powiedzą i przyświadczą! wołała wśród płaczu i krzyków.
Ale świadkowie w rzeczywistości nic nie zeznali prócz plotek i domysłów, więc znowu jęła dowodzić i przekonywać, aż w końcu jako ostatni dowód rozpowiła dziecko i położyła je przed sędziami; dziecko wierzgało nagimi nóżkami i krzyczało wniebogłosy.
Wielmożny sąd sam obaczy, czyje ono; o, ten ci sam nos kiej kartofel, te same bure ślepie i kaprawe Kropla w kroplę nikt jenszy, jeno Boryna! wołała.
Ale już i sąd nie mógł powstrzymać się od śmiechu, a naród aż huczał z uciechy, przyglądali się dziecku, to Borynie i raz wraz ktoś powiedział:
To ci pannica, kiej ten pies odarty ze skóry!
Boryna wdowiec, ożeniłby się z nią, a chłopak zdałby się do pasionki
Lenieje ci ona kiej krowa na zwiesnę.
A urodna! jeno grochowinami przytrząść i w proso wsadzić wszystkie gapy56 uciekną
Już i tak psy uciekają, kiej Jewusia bez wieś idzie!
A gębusię ci ma kiej pomyjami wymalowaną
Bo gospodarna, raz w rok się myje, coby na mydło nie wydawać
Żydom w piecach pali, czasu nie ma, to i nie dziwota!
Dogadywali coraz złośliwiej i okrutniej, a ona zmilkła i nieprzytomnymi oczami psa zgonionego patrzyła po ludziach i ważyła coś w sobie
Cichojta! To grzych tak się naśmiewać nad biedotą! krzyknęła Dominikowa tak mocno, aż pomilkli, i jaki taki drapał się po łbie ze wstydu.
Sprawa skończyła się na niczym.
Boryna poczuł niezmierną ulgę, bo chociaż nie był winien, ale zawżdy bojał się ludzkiego obmówiska, no i tego, że przysądzić mogą, by płacił bo prawo juści jest ci takie, że nikiej nie wiada, kogo za łeb chyci, winowatego czy sprawiedliwego. Bywało już tak nie raz, nie dwa, nie dziesięć bywało.
Wyszedł zaraz ze sądu i czekając na Dominikową, jął medytować i rozważać w sobie całą tę sprawę. Nie mógł zrozumieć, po co i dlaczego skarżyła.
Ni, to nie jej rozum i głowa, to jenszy, ktoś drugi przez nią sięga, ale kto?
Poszli z Dominikową i z Szymkiem do karczmy napić się i przegryźć coś niecoś, bo było już dobrze po południu, i chociaż mu Dominikowa napomykała z lekka, że cała ta Jewczyna sprawa to musi być robota kowala, zięcia jego, nie mógł uwierzyć.
Co by mu z tego przyszło?
Tyla, żeby was pokłyźnić a podać na pośmiewisko i umartwienie. Drugi człowiek jest taki, że z jenszego la samej uciechy pasy by darł.
Dziwno mi tej zawziętości Jewczynej! Bom nie ukrzywdził w niczym, a jeszczem za chrzest tego jej bękarta dał dobrodziejowi worek owsa
Służy ona u młynarza, a ten w kompanii z kowalem chodzi miarkujecie?!
Miarkuję, ino że nic rozeznać nie mogę! Napijwa się jeszcze!
Bóg zapłać, pijcie przódzi, Macieju!
Napili się raz i drugi, zjedli drugi funt kiełbasy z półbochenkiem chleba, stary kupił rządek bułek dla Józi i zabierali się do powrotu.
Siadajcie, Dominikowa, ze mną, ckno samemu, pogwarzym
A dobrze, ino skoczę jeszcze do klasztoru zmówić pacierz.
Poszła, ale w dobre dwa pacierze już była z powrotem, i zaraz pojechali.
Szymek wlókł się za nimi wolno, bo w jedną szkapę i piachy były srogie, ale rozebrało go nieco, że to nie był zwyczajny picia i oszołomiony sądem, to się ino kiwał sennie w półkoszkach i raz wraz przecykając57 zdzierał czapkę ze łba, żegnał się nabożnie i wpatrzony nieprzytomnie w ogon szkapy, jakoby w dziedzicową twarz na sądzie, mamrotał: Świnia matczyna, białna cała, a ino kiele ogona czarną łatę miała
Słońce się już było przetaczało ku zachodowi, gdy wjechali w las.
Mało wiele pogadywali, choć siedzieli w podle siebie na przednim siedzeniu.
Czasem któreś zagadnęło jakimś słowem, że to nieobycznie siedzieć jak te mruki, ale ino tyla tego było, żeby śpik nie morzył i język nie zasechł
Boryna poganiał źróbkę, bo wolniła, że to już do pół boków spotniała z umęczenia i gorąca, czasem pogwizdał a milczał, i coś żuł, coś ważył w sobie, coś kalkulował i często a niewidnie poglądał na starą, na jej suchą kieby z blichowanego wosku twarz, całą w podłużnych bruzdach zastygłą poruszała bezzębnymi wargami, jakby się modliła po cichu; czasem pociągała czerwoną zapaskę barzej na czoło, bo słońce świeciło prosto w oczy, i siedziała nieruchomo, ino jej bure oczy gorzały.
Wykopaliście ta już, co? zagadnął wreszcie.
A juści. Obrodziły latoś niezgorzej.
Przychować będzie wama łacniej.
Wsadziłam też wieprzka do karmika, bo w zapusty może się zdać
Pewnie, pewnie mówiły, że Walek Rafałów przysyłał z wódką?
Nie on jeden, nie ale po próżnicy ino grosz tracą nie la takich Jaguś moja, nie.
Podniosła głowę i jastrzębimi oczami wpiła się w niego, ale Boryna, że człek był w latach, nie wicher żaden, to twarz pokazał zimną i spokojną nie do rozeznania. Długo nie rzekli ni słowa, jakby się tą niemotą mocując ze sobą.
Borynie nijako było zaczynać pierwszemu, bo jakże, w latach już był i gospodarz na całe Lipce pierwszy; no i mógł to zasię tak prosto rzec, co mu się Jaguś udała? Honor przeciech swój miał i pomyślenie ale że krwie gorącej był z przyrodzenia, to aże go złość porywała, że musi tak baczyć na siebie, tak kołować a zabiegać.