Borynie nijako było zaczynać pierwszemu, bo jakże, w latach już był i gospodarz na całe Lipce pierwszy; no i mógł to zasię tak prosto rzec, co mu się Jaguś udała? Honor przeciech swój miał i pomyślenie ale że krwie gorącej był z przyrodzenia, to aże go złość porywała, że musi tak baczyć na siebie, tak kołować a zabiegać.
Dominikowa przezierała go coś niecoś i miarkowała zasię, co go tak markoci i rozbiera, ale ni słówkiem nie pomogła, ino raz wraz poglądała nań, to w ten świat i te dalekości niebieskie, aż i rzekła niechcący:
Gorąc ci taki, kieby we żniwa.
Rzekliście.
Jakoż i tak było, bo drogę otaczały potężne ściany boru, że żaden wiater ni przewiew nijaki nie przedzierał się z pól, a słońce wisiało prosto nad głowami i tak dogrzewało, że rozprażone drzewa stały bez ruchu i omdlałe czuby pochylały nad drogą, i tylko raz wraz puszczały bursztynowe igliwo, co kołujący spływało na drogę. Grzybny zapach bajorów i liścia dębowego aż wiercił w nozdrzach.
Wiecie, dziwno to mnie, a i drugim, że taki gospodarz, co to i pomyślenie nie bele jakie ma, i grontu tela, i posłuch u narodu kiej wy na ten przykład, a do urzędu ambitu nie macie
Utrafiliście, że ambitu nijakiego nie mam. Co mi po tym? Sołtysem byłem bez trzy roki, tom dopłacił gotowym groszem. A com namarnował siebie i konisków! com się nakłyźnił i nabiegał, że i ten pies polowy nie więcej A upadek w gospodarstwie był i marnacja, że jaże mi moja nie dała dobrego słowa
Miała i ona swój rozum. Urzędnikiem być zawżdy to i honor jest, i profit.
Bóg zapłać. Strażnikowi się kłaniaj, pisarza obłapiaj za nogi i bele ciaracha, co z urzędu też Wielgi mi honor! Nie płacą podatków, most się popsowa, wścieknie się pies, który weźmie kłonicą po łbie kto winowaty? Sołtys winowaty, do śtrafu sołtysa ciągają! Hale, jest profit. Dosyć ja pisarzowi i do powiatu nanosił i kur, i jajków, i gąskę niektórą
Prawdę mówicie, ale Pietrkowi wójtostwo do grdyki nie wraca, nie; grontu już dokupił i stodółkę dostawił, i konie ma kiej te hamany!
Juści, ino nie wiada, co mu z tego ostanie, kiej się urząd skończy
Myślicie
Oczy swoje mam i miarkuję se zdziebko
Dufny ci on w siebie i z dobrodziejem58 koty drze.
A że mu się darzy, to ino bez kobietę; on se wójtuje, a ona w garści wszyćko dzierży.
Milczeli znowu z pacierz dobry.
A wy to nie poślecie z wódką do której? zapytała ostrożnie.
I nie bierą mę już ciągotki do kobiet, za starym
Nie powiadajcie po próżnicy! Ino ten stary, co się ruchać nie może, łyżki sam do gęby nie doniesie i na przypiecku se dochodzi Widziałam, kiejście worek żyta nieśli.
Juści, żem w sobie krzepki jeszcze, ale która by ta poszła za mnie?
Któren nie probant, co wie? Obaczycie!
Starym, dzieci dorastają a pierwszej z brzegu nie wezmę
Zróbcie ino zapis, a i co najpierwsze się wama nie sprzeciwią
La zapisu! Kiej te świnie! Za tę morgę to i młódka najczystsza a pójdzie choćby za dziada spod kościoła
A chłopy to za wianem nie patrzą, co?
Nie odrzekł już, jeno skropił batem źrebicę, że ruszyła z miejsca galopem.
Milczeli długo.
Dopiero gdy wyjechali z lasu na pola, między przydrożne topole, Boryna, który cały ten czas burzył się w sobie i przegryzał, wybuchnął:
Na psy takie urządzenie we świecie! Za wszystko płać, choćby i za to dobre słowo! Źle jest, że i gorzej być nie było. Już nawet dzieci na ojców nastają, posłuchu nie ma nijakiego, a wszystkie się żrą ze sobą kiej psy.
Bo głupie, nie baczą, że wszystkich jednako ta święta ziemia pokryje.
Leda jeden abo drugi od ziemi odrósł, a już do ojców z pyskiem, coby mu jego część dawali. Ze starszych się ino prześmiewają! Ścierwy, we wsi im ciasno, porządki stare im złe, ubieru nawet wstydzą się niektórzy!
To wszystko bez to, że Boga się nie boją
Bez to i nie bez to, a źle jest.
Nie idzie na lepsze, nie.
Ma iść, kto ich ta zniewoli?
Kara boska! Bo przyjdzie ta godzina sądu Panajezusowego, przyjdzie.
Ale co się przódzi narodu namarnuje, tego nikt nie odbierze.
Czasy takie, że lepiej, coby mór przyszedł.
Czasy! Juści, ale i ludzie są winne. A kowal to co? A wójt? Z dobrodziejem się drą, ludzi buntują a tumanią, a głupie wierzą.
Ten kowal to moja trucizna, chociaż i zięć też
I tak se już społecznie wyrzekali na ten świat, poglądając na wieś, co była już coraz bliżej widna, przez topole.
Pod smętarzem czerwienił się już z dala rząd kobiet pochylonych i zasnutych delikatną mgłą dymów, a wkrótce i głuchy, monotonny trzepot miądlic jął raz wraz dopływać z powiewem, co się był podnosił z nizinnych łąk.
Dobry czas na miądlenie. Zlezę przy nich, bo jest tam i Jaguś moja.
Nic mi z drogi, to was podwiezę
Dobrzyście, Macieju, że jaże mi dziwno uśmiechnęła się chytrze.
Skręcił z topolowej na polną dróżkę, co biegła do smętarnich wrótni, i podwiózł pod smętarz, gdzie pod kamiennym szarym płotem, w cieniu brzóz, klonów i tych krzyżów, co się z mogiłek pochylały ku polom, kilkanaście kobiet miądlilo zawzięcie suchy len, aż mgła pyłów wisiała nad nimi i długie włókna czepiały się żółtych listków brzóz i wisiały u czarnych ramion krzyżów; w podle, na prętach rozpiętych, nad dołami, w których paliły się ognie, przesuszano len mokrawy jeszcze.
Miądlice ostro kłapały, aż cały rząd kobiet pochylał się ciągle w krótkich a prędkich drganiach, i tylko coraz któraś się prostowała, roztrzepywała przygarść lnu z ostatnich paździerzy, zwijała ją w kukłę libo w chochoła i rzucała na rozpostartą płachtę przed siebie.
Słońce, że się już było przetoczyło nad lasy, świeciło im prosto w twarze, ale nic to robota, śmiechy, wesołe słowa nie ustawały ani na to oczymgnienie.
Szczęść Boże na robotę! zawołał Boryna do Jagny, która miądliła z kraja zarno; w koszuli była ino a w czerwonym wełniaku i w chustce na głowie od kurzu.
Bóg zapłać! odrzuciła wesoło i modre, ogromne oczy podniosła na niego, i uśmiech przeleciał przez jej urodną, opaloną twarz.
Suchy, córuchno, co? pytała stara, obmacując obmiądlone garście.
Suchy kiej pieprz, jaże się łamie Znowu spojrzała na starego z uśmiechem, aż ciarki przeszły po nim, że świsnął batem i odjechał, ale raz wraz się obracał za nią, choć już widna nie była, bo mu jak żywa stała w oczach
Dzieucha kiej łania W sam raz rozmyślał.
IV
Była niedziela cichy, opajęczony, przesłoneczniony dzień wrześniowy.
Na ściernisku, tuż za stodołami, pasł się dzisiaj cały inwentarz Borynowy, a pod brogiem59 wysokim i pękatym, okrążonym zieloną szczotką żyta, wykruszonego przy układaniu, leżał Kuba, dawał baczenie na inwentarz i uczył pacierza Witka często pokrzykiwał na niego albo i zasie szturchał biczyskiem, bo chłopak mylił się i latał oczami po sadach.
Bacz, coć rzekłem, bo to pacierz upominał poważnie.