Władysław Stanisław Reymont - Chłopi стр 19.

Шрифт
Фон

 Rubla za sarnę a niby ja za proch piętnaście całego rubla! niby jak to?

Jankiel znowu wyliczał mu szczegółowo

 Owsa? Przeciech koniom od pyska nie odejmę to jedno zrozumiał.

 Po co brać koniom! U Boryny jest i gdzie indziej

 To niby wytrzeszczał oczy i kalkulował.

 Wszystkie tak robią! A Kuba myślał, skąd parobcy mają pieniądze? Każdemu trzeba machorki, a kieliszka wódki, a potańcować w niedzielę! To skąd wziąć?

 Jakże złodziej to jestem, parchu jeden, czy co? zagrzmiał nagle bijąc pięścią w stół, aż kieliszki podskoczyły.

 Co się Kuba rzuci! Niech Kuba płaci i idzie sobie do diabła!

Ale Kuba nie zapłacił i nie poszedł, nie miał już pieniędzy i winien był Żydowi to się ino sparł ciężko o szynkwas i jął sennie obliczać, a Jankiel udobruchał się i raz jeszcze nalał mu, ale już czystego araku i nic nie mówił

Tymczasem do karczmy napływało coraz więcej ludzi, bo już mrok gęstniał, zapalili światło, muzyka raźniej się ozwała i gwar się podnosił; naród kupił się przy szynkwasie, pod ścianami albo i zgoła w pośrodku izby i raił, pogadywał, użalał się, a kto niekto i przepijał do drugiego, ale z rzadka, bo nie na pijaństwo przyszli, jeno tak sobie, po sąsiedzku postać, pogwarzyć, skrzypic posłuchać abo i basów, coś niecoś posłyszeć nowego; niedziela przeciech, to odpocząć ni folgę dać ciekawości nie grzech, a choćby i ten kieliszek wypić z kumami byle przystojnie i bez obrazy boskiej się obyć obyło, to i sam dobrodziej nie bronił Jakże, i bydlę na ten przykład po pracy odpocząć rade i musi. A zaś przy stole zasiedli gospodarze starsi i kobiety niektóre, przyodziane w czerwone wełniaki i chusty, że widziały się jako te malwy rozkwitłe, a że razem wszyscy mówili, to ino szum szedł po karczmie, kieby boru, i tupot nóg, jakoby bicie cepami w klepisko, i głos tych skrzypic, co cięgiem śpiewały figlujący.

 A chto będzie za mną gonił? za mną gonił

 Oto ja oto ja oto ja odbąkiwały stękające basy, a bębenek trząsł się ino, a chichotał, a baraszkował i wrzawę czynił brzękadłami.

Niewiela ludzi tańcowało, ale tak ostro przytupywali, aże dyle podłogi skrzypiały i stół dygotał, że raz wraz flaszki pobrzękiwały i wywracały się kieliszki

Ale ochoty wielgiej nie było, bo i okazji, jako to przy weselach bywa abo i zrękowinach, nie było. Tańcowali ot tak sobie, la uciechy jednej abo dla wyprostowania nóg i grzbietów; tylko chłopaki, co mieli późną jesienią do wojska stawać, zabawiali się mocniej i pili na frasunek, co i nie dziwota, bo mieli ich w tyli świat pognać, do obcych.

A wójtów brat najgłośniej wykrzykiwał, a po nim Marcin Białek, Tomek Sikora i Paweł Boryna, stryjeczny Antka, któren i sam przyszedł do karczmy o zmroku, tylko że nie tańcował dzisiaj, a siedział w alkierzu, z kowalem i z drugimi, i Franek młynarczyk, niski, krępy i kędzierzawy, ten ci gadatywus był największy i zbereźnik, i kpiarz, i na dzieuchy tak łakomy, że często gęsto pysk miał zbity i podrapany. Ale że dzisiaj ochlał się zaraz z miejsca, jak to nieboskie stworzenie, to ino stał przy szynkwasie z grubą Magdą od organisty, która była już w szóstym miesiącu.

Dobrodziej już to wypominał na ambonie i naganiał go do ożenku, ale Franek słuchać nie chciał, że to do wojska stawać miał jesienią, to co mu ta po babie

Magdusia właśnie ciągnęła go w kąt, do nalepy, i cosik mu mówiła płaczącym głosem, a on jej na to raz wraz powiadał:

 Głupiaś! Nie latałem za tobą Chrzciny zapłacę i z rubla rzucę, jak mi się spodoba! Nieprzytomny był i pchnął ją, aż przysiadła na nalepie komina w podle Kuby, któren już spał w popiele, a z nogami na izbie chlipała tam sobie cicho, a Franek poszedł znowu pić i brać dziewczyny do tańca gospodarskie nie chciały, bo młynarczyk, cóż to? Parobek prawie. A proste dziewki też, bo pijany był i w tańcu zberezeństwa czynił, to ino splunął i wziął się z Jambrożym całować i z gospodarzami, którzy że mieli w młynie zboże, stawiali swoje

 Wypijcie, Franek, a zmielcie rychlej, bo już mi baba głowę kołacze, że na kluski nie ma i ździebka mąki.

 A moja o kaszę cięgiem mi turkocze

 Że to i ospa la karmika potrzebna mówił trzeci.

Franek pił, obiecywał i przechwalał się głośno, że we młynie wszystko idzie jego głową, że młynarz słuchać go musi, bo jakby nie to on zna takie sztuki, że robaki zalęgną się w skrzyniach woda wyschnie ryby wyzdychają, skoro jeno chuchnie na staw mąka się tak zwarzy, że i placka z niej nie upiecze

 Oskubałabym ci ten łeb barani, żebyś mnie tak zrobił! wykrzyknęła Jagustynka, która zawsze bywała tam, gdzie i wszyscy, bo chociaż nie pijała, że to mało kiedy był ten grosz gotowy, ale zdarzyć się mogło, co kum postawił półkwaterkę jaką abo powinowaty drugą, bo się jej ostrego języka bali. Toć i Franek, choć był pijany, a zląkł się jej i zmilknął, bo wiedziała o nim różne różności, jak to we młynie gospodarzy, a ona, że to już była podpiła nieco, ujęła się pod boki, przytupywała w takt i nuż wykrzykiwać:

 Tańcują kiej muchy w smole! Jewka, a ruchajże się. Ganiała gdziesik po nocy, a teraz śpi w tańcu. Tomek! A prędzej! A to ci tak cięży ta ćwiartka, coś ją Janklowi sprzedał, co? Nie bój się, ociec jeszcze nie wiedzą. Marysia! Zadawaj się z rekrutami, zadawaj, a proś mę z miejsca na kumę

I tak dalej dogryzała po kolei tanecznikom; niepomiarkowana była i zła na wszystkich, że to dzieci ją skrzywdziły, a ona na starość na wyrobek chodzić musiała, ale że nikto nie odpowiadał, wykrzyczała się i poszła do alkierza, gdzie siedział kowal z Antkiem i kilku młodszych gospodarzy.

Lampa wisiała u czarnego pułapu i mdłym żółtawym światłem rozjaśniała jasne, powichrzone głowy siedzieli dokoła stołu, wsparli się mocno na rękach i wszyscy oczy utkwili w kowala, któren pochylony nad stołem, czerwony, rozkładał szeroko ręce, czasem bił pięścią i gadał z cicha:

 Prawdę mówię, bo tak stoi w gazecie wypisane, wyraźnie jak wół Nie tak ludzie żyją we świecie jak u nas, nie! Co jest? Dziedzic ci panuje, ksiądz ci panuje, urzędnik ci panuje a ty ino rób a z głodu zdychaj i każdemu się nisko kłaniaj, żebyś po łbie nie oberwał

 A grontu mało, że niedługo to i po zagonie na człowieka nie starczy!

 A dziedzic ma sam więcej niż dwie wsie razem

 Powiadali wczoraj na sądach, że nadawać będą nowe grunta.

 Jakie?

 Czyjeż by a dworskie!

 Ale! Daliśta dziedzicom, to odbierać będzieta! Ale cudzym już się rządzą krzyknęła Jagustynka nachylając się do nich ze śmiechem.

 I sami się rządzą ciągnął dalej kowal nie zważając na babie powiedzenie nic a wszyscy we szkołach się uczą, we dworach mieszkają i panami są

 Gdzie to tak? zapytała Antka, któren zaraz z kraju siedział.

 W ciepłych krajach! odrzucił.

 To kiej tak dobrze, czemuż to kowal tam nie pojechał, co? Smoluch jucha, łże jak ten pies i tumani, a wy głupie wierzyta! zawołała namiętnie.

 Mówię po dobremu: idźcie sobie, Jagustynko, skądżeście przyszli

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора