Zwyczajnie, jak kobieta, co ni pomyślenia nie ma, ni niczego nie wymiarkuje sama, ino żyje se jako ten cień padający od człowieka
A gospodarstwo, a dzieci, a kumy to i cały świat la niej. Każda kobieta taka, każda rozmyślał gorzko i aż go ścisnęło za serce Ten ptak, co polatuje nad łęgami, ma lepiej niźli człowiek drugi Co mu tam za kłopoty! Polatuje se, pośpiewuje, a Pan Jezus obsiewa la niego pola, że ino mu zbierać a pożywiać się
A bo to i gotowych pieniędzy ociec mieć nie ma? zaczęła Hanka.
Przeciech!
A Józce to kupił korale takie, że i krowę by kupił za nie, a Grzeli to cięgiem do wojska śle pieniądze.
Słać śle odpowiadał myśląc o czym innym.
A przeciech to ukrzywdzenie wszystkich! A szmaty po matce to dusi w skrzyni i nawet na oczy nie pokaże A wełniaki takie, a chusty, a czepki, a paciorki jęła długo wyliczać dobro wszelkie i krzywdy, i żale, i nadzieje, a Antek milczał zawzięcie, aż zniecierpliwiona szturchnęła go w ramię.
Śpisz to?
Słucham, gadaj se, gadaj, to ci ulży! A jak skończysz, to mi powiedz
Hanka, że to płaksiwa była, a i zebrało się jej dużo w duszy, buchnęła płaczem i jęła mu wyrzucać, że mówi do niej jak do dziewki jakiej, że nie dba o nią ani o dzieci.
Aż Antek zerwał się na równe nogi i zawołał urągliwie:
Wykrzykuj sobie, te gapy ano cię usłyszą i pożalą się nad tobą! Wskazał oczami na wrony lecące mimo nad łąkami, nacisnął czapkę i wielkimi krokami poszedł ku wsi
Antek! Antek! wołała za nim żałośnie, ale ani się odwrócił.
Obwinęła chłopaka i popłakując szła miedzami z powrotem do domu; ciężko jej było na sercu ani pogadać, ani wyżalić się przed kim na dolę swoją. A to człowiek żyje cięgiem jak ten samson, że nawet do sąsiadów pójść nie pójdzie i pogadaniem serca nie ucieszy. Dałby jej Antek kumy! Nic, ino siedź w chałupie a haruj, a zabiegaj, a jeszcze słowa dobrego nie usłyszysz! Inne do karczmów chodzą a na wesela a ten Antek bo to mu dogodzić można? Czasem taki, że i do rany przyłóż to znowu całe tygodnie ledwie bąknie jakie słowo i ani spojrzy nic, jeno medytuje a medytuje Prawda, że ma i o czym! Bo i ten ociec nie mógłby to już gront im odpisać, nie czas to staremu iść na wycug? A dyć dogadzałaby mu, że i rodzonemu nie byłoby u niej lepiej
Chciała przysiąść do Kuby, ale przypiął się plecami do brogu i udawał, że śpi, choć mu słońce świeciło prosto w oczy, dopiero gdy zniknęła za węgłem stodoły, podniósł się, otrzepał ze słomy i wolno jął się przebierać pod sadami ku karczmie paliła go ano ta złotówka
A karczma stała na końcu wsi, za plebanią, na początku topolowej drogi.
Ludzi było mało co; muzyka czasem pobrzękiwała, ale nikto nie tańcował jeszcze, za rano było, i młodzi woleli gzić się w sadzie albo wystawać na podjeździe i pod ścianami, gdzie na świeżych, żółtych jeszcze belkach siedziało sporo dziewczyn i kobiet, a w wielgiej izbie z czarnym, okopconym pułapem pusto prawie było, małe przepalone szybki przesiewały czerwone przedzachodnie światło tak słabo, że ino smuga leżała na powybijanej podłodze, a w kątach mrok zalegał. Jakieś ludzie siedzieli za stołami pod ścianą, ale rozeznać nie rozeznał, kto taki?
Jeden Jambroży z brackim od światła stojał pod oknem z buteleczką w garści przepijali gęsto do siebie i pogadywali
Basy buczały jako ten bąk, kiej się wedrze do izby ze dworu i lecący huczy a czasem skrzypka z nagła zapiskała cienko jakoby ptaszek wabiący abo i bębenek zahurkotał i pobrzękiwał ale wnet cichość zalegała.
Kuba poszedł prosto do szynkwasu, za którym siedział Jankiel w jarmułce i w koszuli tylko, bo ciepło było, pogłaskiwał siwą brodę, kiwał się i wyczytywał w książce, przykładając oczy prawie do samych kart.
Kuba się namyślał, przestępował z nogi na nogę, przeliczał pieniądze, podrapywał się po kołtunach i stał tak długo, aż Jankiel spozierał na niego i nie przestając się kiwać i modlić, brzęknął raz i drugi kieliszkami
Półkwaterek, ino krzepkiej! zarządził wreszcie.
Jankiel w milczeniu nalewał i lewą rękę wyciągał po pieniądze
W szkło? zapytał, zgarnąwszy do opałki62 zaśniedziałe miedziaki.
Juści, że nie w but!
Usunął się na sam koniec szynkwasu, wypił pierwszy kieliszek, splunął i jął poglądać po karczmie; wypił drugi, przyjrzał się buteleczce pod światło, stuknął nią mocno.
Dajcie no drugi i machorki! rzekł śmielej bo błoga ciepłość go przejęła po gorzałce i dziwna moc rozlała mu się po kościach.
Zasługi dzisiaj Kuba odebrał?
Gdzieby Nowy Rok to?
Może dolać araku?
Ale nie chwaci Przeliczył pieniądze i żałośnie spojrzał na flaszkę araku.
Poborguję, albo ja to Kuby nie znam!
Nie trzeba chto borguje, ten się z butów zżuje powiedział ostro.
Mimo to Jankiel postawił przed nim flaszeczkę araku.
Opierał się, już nawet brał się wyjść, ale jucha harak tak zapachniał, że jaże w nosie wierciło, więc się i nie zmagał dłużej, jeno wypił nie medytując.
Zarobiliście w lesie? pytał Jankiel cierpliwie.
Nie w lesie ptaszków, com je w sidła chycił, zaniesłem dobrodziejowi sześć i dali mi złotówkę
Złotówkę za sześć! Ja bym za każdego dał Kubie dziesiątkę.
Jakże, przeciech kuropatwy to koszerne? zdumiał się.
Niech Kubę głowa o to nie boli niech tylko przyniesie dużo, a za każdą dostanie zaraz do ręki po dziesiątce. Asencję postawię na zgodę, co?
I po całym dziesiątku Jankiel zapłaci?
Moje słowo nie ten wiatr. A za te sześć to Kuba miałby nie dwa półkwaterki czystej, a cztery z arakiem i śledzia, i bułkę, i paczkę machorki rozumie Kuba?
Juści cztery półkwaterki z arakiem i śledzia i juści, nie bydłem przeciech, to miarkuję rychtyk prawda! Cztery półkwaterki z harakiem i machorka, i bułków i całego śledzia Mroczyła go już wódka i nieco rozbierała.
Przyniesie Kuba?
Cztery półkwaterki i śledź i Przyniesę Cie, żebym to miał strzelbę ozwał się przytomniej i jął znowu obliczać kożuch na ten przykład z pięć rubli buty by się zdały ze trzy ruble ni, nie chwaci a kowal by chcieli z pięć rubli za fuzję tyla co od Rafała ni myślał głośno.
Jankiel zrobił szybkie obliczenie kredą i szepnął mu cicho do ucha:
Zastrzeliłby Kuba sarnę?
Ale, z pięści nie zastrzeli, a z fuzji to bym juchę ustrzelił
Kuba umie strzelić?
Jankiel jest Żyd, to i nie wie, a we wsi wiedzą wszystkie, że chodziłem z dziedzicami do boru, że mi ten kulas przestrzelili to umieć umiem
Ja dam strzelbę, dam proch, dam, co potrzeba a Kuba, co ustrzeli, przyniesie do mnie! Za sarnę dam całego rubla słyszy? Całego rubla! Za proch Kuba zapłaci piętnaście kopiejek od sztuki, odtrącę A za to, co się fuzja będzie psuć, to Kuba przyniesie ćwiartkę owsa
Rubla za sarnę a niby ja za proch piętnaście całego rubla! niby jak to?