Prawda, ale czarownica to też jest; a Wawrzonowym krowom to chto mleko odebrał, co? A jak na Jadamowego chłopaka, co jej śliwki w sadku obrywał, jakieś złe słowo powiedziała, to mu się zaraz taki kołtun zbił i tak go pokręciło, Jezus!
I ma tu błogosławieństwo Boże być nad narodem, kiej takie we wsi siedzą
A drzewiej, kiej jeszcze krowy pasałam tatusiowe, to baczę, że takie ze wsi wyganiali dodała znowu Jagustynka.
Tym się krzywda nie stanie, bo ma ją kto strzec i zniżając głos do szeptu, a patrząc z ukosa na Annę, co kopała na przedzie pierwszą z kraja redlinę, szeptała Jagustynka sąsiadkom:
A pono pierwszy do obrony to ano chłop Hanki cieka się on za Jagną kiej ten pies
Laboga moiściewy cudeńka prawicie Hale! to by już grzech i obraza boska była szeptały do siebie kopiąc i nie podnosząc głów.
A bo to on jeden a to jak za suką, tak chłopaki za nią ganiają.
A bo też urodę ma, to ma; wypasiona kiej jałowica, biała na gębie, a ślepie to ma rychtyk16 jak te lnowe kwiatki a mocna, że i niejeden chłop jej nie uradzi
A bo to co robi, ino żre a wysypia się, to nie ma urodna być
Milczały długą chwilę, bo trzeba było kartofle wysypywać na kupę.
A potem już z rzadka pogadywały to o tym, to o owym, aż i zamilkły, bo któraś dojrzała, że od wsi rżyskiem bieży Józka Borynianka.
Jakoż i ta nadbiegała zziajana i już z daleka krzyczała:
Hanka, a chodźcie ino do chałupy, bo krowie się cosik stało.
Jezus Maria, a której?
A to ci graniastej a to ci tchu złapać nie mogę
Loboga, aże mnie zatknęło, myślałam, że mojej zawołała z ulgą Anna.
Witek ją co dopiero przygnał, bo gajowy ich wypędził z zagajów. Krowa się zlachała, bo taka śpaśna i zaraz przed oborą upadła i ani pić nie pije, ani żreć nie żre, ino się tarza, a ryczy, że loboga!
Ojca to nie ma?
Ni, tatulo jeszcze nie przyjechali. O Jezus, mój Jezus, taka krowa, co na raz dobrze i garniec mleka dawała. A chodźcież rychło.
Duchem ci lecę, w to oczymgnienie.
Jakoż i wyjęła dziecko z płachty, nadziała mu czapeczkę z kutasikami17, okręciła zapaską i poszła żywo, a taka była strwożona wieścią, że nawet nie opuściła wełniaka, zapomniała do cna, aż jej odsłonięte do kolan nogi bieliły się po roli. Józka biegła przodem.
A kopacze, każdy okrakiem nad swoją redliną, posuwali się z wolna, kopiąc leniwiej, jako że nikt nie pilił i nie poganiał.
Słońce już się przetaczało na zachód i jakby rozżarzone biegiem szalonym czerwieniło się kołem ogromnym i zsuwało za czarne, wysokie lasy. Mrok gęstniał i pełzał już po polach; sunął bruzdami, czaił się po rowach, wzbierał w gąszczach i z wolna rozlewał się po ziemi, przygaszał, ogarniał i tłumił barwy, że tylko czuby drzew, wieże i dachy kościoła gorzały płomieniami.
A niektórzy ściągali już z pól do domów.
Głosy ludzkie, rżenia, porykiwania, turkoty wozów coraz ostrzej brzmiały w cichym, omroczonym powietrzu.
Sygnaturka na kościele zaczęła dzwonić Anioł Pański spiżowym świegotem, że ludzie przystawali i szept pacierzów, niby szemranie opadających listków, padał w mroki.
Ze śpiewami a pokrzykami wesołymi spędzano bydło z pastwisk, co ciżbą szło drogami w tumanach kurzawy, że tylko raz wraz wychylały się z niej głowy potężne i rogi krzaczaste.
Owce pobekiwały tu i owdzie, to gęsi zerwały się z pastwisk i stadami leciały, całe w zorzach zachodu zatopione, że tylko krzyk przenikliwy znaczył je w powietrzu.
Ale szkoda, ta graniasta to sielna18 krowa.
I nie na biedaka trafiło.
A tak i bydlątka żal, co się zmarnuje.
Gospodyni Boryna nie ma, to wszystko leci kiej przez sito.
A bo to Hanka nie gospodyni?
La siebie jakby na komornym u ojca siedzą, to juści patrzą, aby ino na swoją stronę coś niecoś urwać, a ojcowego niechta pies pilnuje.
A Józka, że to jeszcze skrzat głupi, to i cóż poradzi?
Hale, albo to Boryna nie mógłby gront oddać Antkowi, co?
A sam pójdzie do nich na wycug, co? Starzyście, Wawrzku, a do cna jeszcze głupi zaczęła żywo Jagustynka. Ho, ho, Boryna jeszcze krzepki, może się ożenić, a głupi by był, żeby dzieciom zapisywał.
Hale, krzepki to juści, że jest, ale już ma ze sześćdziesiąt roków.
Nie bój się, Wawrzku, każda młódka pójdzie za niego, niechby tylko rzekł.
Już dwie żony pochował.
Niech se pochowa i trzecią, Panie Boże mu pomóż, a niech dzieciom, póki żyw, nie daje ni staja, ni liszki jednej, ni tyle, co trepem przydepnie. Ścierwy, wyrychtowałyby go, kiej moje mnie. Dałyby mu wycugi, że na wyrobek by chodził, z głodu by zdychał abo i na żebry, po proszonym szedł. Oddaj ino, co masz, dzieciom to ci oddadzą; rychtyk ci tego starczy na sznureczek abo i na ten kamień do szyi
Ludzie, a to czas do domu, mroczeje.
Czas, czas! Słońce już zaszło.
Pozbierali prędko motyczki, koszyki, to dwojaki od obiadów i szli wolno gęsiego miedzą, pogadując coś niecoś, a tylko stara Jagustynka wykrzykiwała wciąż namiętnie na dzieci własne, a potem już i na wszystkich pomstowała.
A równo z nimi jakaś dziewczyna gnała maciorę z prosiętami i śpiewała cienkim głosikiem:
Aj, nie chodź kiele woza,
Aj, nie trzymaj się osi,
Aj, nie daj chłopu gęby,
Aj, choć cię pięknie prosi.
Cie, głupia, wrzeszczy, kiejby ją kto ze skóry obdzierał.
II
Na borynowym podworcu obstawionym z trzech stron budowlami gospodarskimi, a z czwartej sadem, który go oddzielał od drogi, już się zebrało dość narodu; kilka kobiet radziło i wydziwiało nad ogromną czerwonobiałą krową, leżącą przed oborą na kupie nawozu.
Stary pies, kulawy nieco i z oblazłą na bokach sierścią, oganiał graniastą, obwąchiwał ją, szczekał, to wypadał w opłotki i gnał dzieci na drogę, co się były wieszały na płotach i zazierały ciekawie w obejście, albo docierał do maciory, co legła pod chałupą i rozwalona jęczała cicho, bo ssały ją białe, młode prosięta.
Hanka nadbiegła właśnie zziajana, przypadła do krowy i jęła ją głaskać po gębuli i łbie.
Granula, biedoto, granula! wołała łzawo, aż buchnęła płaczem i lamentem serdecznym.
A kobiety radziły raz wraz nowe ratowanie chorej; to sól rozpuszczoną wlewali jej w gardło, to topiony z poświęcanej gromnicy wosk z mlekiem; radził ktosik mydła z serwatką insza znowu wołała, żeby krew puścić ale krowie nic nie pomagało, wyciągała się coraz dłużej, niekiedy podnosiła łeb i porykiwała długo, jakby o ratunek, boleśnie, aż jej piękne oczy o białkach różowych mętniały mgłą i ciężki, rogaty łeb opadał z wysilenia, że ino wysuwała ozór i polizywała ręce Hanki.
A może by Ambroży co poradził? zaproponowała któraś.
Prawda, na chorobach on jest znający zawtórowali.
Bieżyj no, Józia! Na Anioł Pański dzwonili, to musi jeszcze być przy kościele. Laboga, a jak ociec nadjadą, będzie to pomstowanie, będzie. A przeciech my niczego niewinowate! narzekała płaczliwie.