Później skierowała się do ogromnego, marmurowego kominka. Zaczęła ścierać z gzymsu latami narosły kurz. Następnie zajęła się wiszącym nad nim ogromnym, ozdobnym lustrem. Wycierała je tak długo, aż zaczęło lśnić. Była przybita faktem, że nadal nie mogła ujrzeć w nim swego odbicia – wiedziała jednak, że nic na to nie mogła poradzić.
Następnie zajęła się żyrandolem. Przetarła każdy, wysadzany kryształami świecznik. Później jej wzrok spoczął na łożu. Wytarła po kolei każdy z czterech słupków, całą ramę, powoli zwracając życie pradawnemu drewnu. Chwyciła wiekowe, będące w niezłym stanie narzuty, wyszła z nimi na taras i wytrzepała ze wszystkich sił, wytrząsając chmury kurzu na wszystkie strony.
Wróciła do pokoju, jej przyszłej sypialni i zlustrowała wzrokiem: prezentowała się teraz wspaniale. Błyszczała jasno jak każda inna w jakimkolwiek zamku. Nadal tchnęła duchem średniowiecza, ale teraz przynajmniej była czysta i kusząca. Na myśl o zamieszkaniu tutaj poczuła, jak jej serce zabiło mocniej.
Spuściła wzrok i zauważyła, że woda w wiadrze jest czarna. Zeskoczyła po stopniach i wyszła z wiadrem przez drzwi z zamiarem ponownego napełnienia go czystą wodą ze strumienia.
Uśmiechnęła się na myśl, jak zareaguje Caleb po powrocie. Będzie zdziwiony, pomyślała. Zamierzała wyczyścić następnie jadalnię. Spróbować stworzyć intymną atmosferę, w której mogliby spożyć swój pierwszy posiłek w nowym domu – pierwszym z wielu. Przynajmniej miała taką nadzieję.
Kiedy przybyła nad brzeg strumienia i stanęła po kolana w miękkiej trawie, opróżniając wiadro i napełniając je ponownie, nagle poczuła jak jej zmysły wyostrzyły się, ostrzegając przed czymś. Usłyszała szelest, całkiem niedaleko, i wyczuła zbliżające się zwierzę.
Obróciła się szybko, a to, co zobaczyła, zaskoczyło ją.
Kilka stóp dalej ujrzała wilcze szczenię, które podchodziło do niej powoli. Pokryte było białym futrem, z jedną szarą smugą ciągnącą się wzdłuż czoła i grzbietu. To, co uderzyło w nim Caitlin najbardziej, to jego oczy: wpatrywały się w nią, jakby dobrze ją znały. Co więcej, były takie same jak u Róży.
Czuła, jak mocno biło jej serce. Miała wrażenie, że oto Róża powróciła do niej ze świata umarłych, że odrodziła się w innym zwierzęciu. To spojrzenie, ten wyraz twarzy. Barwa futra była inna, lecz równie dobrze mogła to być odrodzona Róża.
Wilczę było również zaskoczone jej widokiem. Zatrzymało się, wpatrując wciąż w jej twarz, po czym podeszło do niej ostrożnie. Caitlin rozejrzała się wokół, lustrując okoliczny las, szukając wzrokiem innych wilcząt, czy też jego matki. Nie chciała, by skończyło się to walką.
Lecz nigdzie w zasięgu wzroku nie było żadnego zwierzęcia.
Kiedy przyjrzała się szczenięciu, zrozumiała dlaczego. Utykało mocno, a z jego łapy ciekła krew. Wyglądało na ranne. I prawdopodobnie, Caitlin uświadomiła sobie dopiero teraz, porzucone przez matkę na pewną śmierć.
Szczenię spuściło łepek i podeszło powoli wprost do Caitlin. Potem, ku jej zdumieniu, złożyło głowę na jej kolanach i, kwiląc cicho, zamknęło oczy.
Serce Caitlin zabiło mocno. Tak bardzo tęskniła za Różą, a teraz odniosła wrażenie, że ta do niej wróciła.
Postawiła wiadro na ziemi, sięgnęła rękoma i wzięła szczenię w ramiona. Przytuliła do siebie, płacząc, rozpamiętując wszystkie chwile spędzone z Różą. Wbrew sobie poczuła, jak po policzkach pociekły jej łzy. Wilczek spojrzał nagle na nią, jak gdyby wyczuł jej nastrój, odchylił się i zlizał łzy z jej twarzy.
Caitlin nachyliła się i pocałowała szczenię w czoło. Trzymała je mocno, tuląc do swej piersi. Nie było mowy o tym, żeby je teraz puściła. Zamierzała zrobić wszystko, by pomóc zwierzęciu, wyleczyć rany i przywrócić je do życia. I, gdyby wilczę tylko zechciało, zatrzymać je przy sobie.
– I jak mam cię nazwać? – spytała. – Druga Róża nie będzie pasować… Może… Ruth?
Szczenię polizało ją nagle po policzku, jakby w odpowiedzi na to imię. Była to najlepsza odpowiedź, o jaką Caitlin mogłaby prosić.
I tak już zostało. Ruth.
*
Caitlin, z Ruth u boku, skończyła właśnie sprzątać jadalnię, kiedy zauważyła coś ciekawego pod ścianą. Tuż obok kominka leżały dwa długie srebrne miecze. Podniosła jeden, wytarła z kurzu i z podziwem przyjrzała się inkrustowanej klejnotami rękojeści. Była to piękna broń. Odłożyła ścierkę i wiadro i nie mogła oprzeć się wypróbowaniu go. Zamachnęła się mieczem na oślep, w lewo i prawo, zmieniając dłoń, wymachując nim w olbrzymim pomieszczeniu. Wspaniałe uczucie.
Zaczęła zastanawiać się, ile innej broni Caleb tu przetrzymywał. Mogłaby potrenować z nią na otwartej przestrzeni.
– Widzę, że znalazłaś broń – powiedział Caleb, wchodząc nagle przez drzwi. Catlin odłożyła miecz natychmiast. Była zażenowana.
– Wybacz, nie zamierzałam wściubiać nosa w twoje sprawy.
Caleb zaśmiał się.
– Mój dom jest też twoim – powiedział i wszedł do pokoju, niosąc dwie okazałe sztuki sarniny przewieszone przez bark. – Cokolwiek posiadam, należy do ciebie. Poza tym, właśnie takie dziewczyny lubię. Sam również wypróbowałbym te miecze – powiedział i mrugnął okiem.
Ruszył przez pokój, niosąc zdobycz, kiedy nagle zatrzymał się i obrócił, reagując z opóźnieniem.
– No! No! – zawołał zszokowany. – Ten pokój wygląda teraz jak nowy!
Stał, gapiąc się szeroko otwartymi oczyma. Caitlin zauważyła, że rzeczywiście był pod wrażeniem i była szczęśliwa. Rozejrzała się wokół i stwierdziła, że istotnie wnętrze przeszło przemianę. Teraz mieli już wyborną jadalnię, wyposażoną w stół i krzesła, gotową na ich pierwszy posiłek.
Nagle Ruth zaskomlała − Caleb spuścił wzrok i pierwszy raz ją zobaczył. Wyglądał na jeszcze bardziej zdumionego.
Caitlin poczuła obawę, czy aby Caleb nie będzie miał nic przeciwko trzymaniu tu szczenięcia.
Ale z ulgą zauważyła, jak jego oczy otworzyły się szeroko z zachwytu.
– Nie wierzę – powiedział, gapiąc się wciąż. – Te oczy… wygląda dokładnie jak Róża.
– Możemy ją zatrzymać? – Caitlin zapytała z wahaniem.
– Z przyjemnością – odparł Caleb. – Uściskałbym ją, ale mam ręce zajęte zwierzyną.
Ruszył dalej przez pokój i korytarz. Caitlin z Ruth podążyły za nim i zobaczyły, jak złożył sarninę w niewielkim pokoju, na wielkiej kamiennej płycie.
– Ponieważ tak naprawdę nie gotujemy – powiedział – pomyślałem, że odsączę dla nas krew. Będziemy mogli wypić ją razem, na obiad. Pomyślałem, że zajmę się brudną robotą tutaj, abyśmy mogli zasiąść przed kominkiem i napić się kulturalnie.
– Tak będzie cudownie – odparła Caitlin.
Ruth usiadła Calebowi niemal na piętach, spojrzała na niego w górę i zaskowyczała, kiedy on kroił mięso. Roześmiał się, odciął niewielki kawałek, pochylił się i podał jej do pyszczka. Chwyciła skwapliwie kęs i natychmiast zaskomlała o jeszcze.
Caitlin wróciła do jadalni, aby powycierać kielichy, które tam wcześniej zauważyła. Przy kominku spoczywała sterta futer. Zebrała je wszystkie, wyniosła na taras i wytrzepała.
Czekając na Caleba, aż skończy przygotowywać posiłek, spojrzała na zachodzące na horyzoncie słońce. Słyszała szum fal, oddychała słonawym powietrzem i czuła się swobodnie, jak jeszcze nigdy w życiu. Stojąc tak, zamknęła oczy nieświadoma mijającego czasu.
Kiedy je otworzyła, było już niemal ciemno.
– Caitlin? – usłyszała wzywający ją głos.
Odwróciła się i pospiesznie weszła do środka. Caleb czekał już tam na nią, niosąc dwa wielkie kielichy sarniej krwi. Zapalał właśnie świece w całym pogrążonym w cieniu pomieszczeniu. Podeszła i przyłączyła się do niego, odkładając futra na miejsce.
Po kilku chwilach pomieszczenie jaśniało światłem bijącym od płonących wszędzie świec. Spoczęli razem na futrach, przed kominkiem, a Ruth podbiegła i usadowiła się tuż obok. Okna były otwarte i do środka wpadał lekki wietrzyk, schładzając powietrze w pokoju.