Морган Райс - Bitwa Niezłomnych стр 10.

Шрифт
Фон

Gdy Royce skończył, zapadł już całkowity mrok, ale nie chciał spać we wsi pośród zmarłych. Szukał więc lampy, aż znalazł jakąś przed jednym z budynków, trochę tylko powykręcaną od żaru ognia, który próbował ją strawić. Rozpalił ją i przy jej świetle zaczął zbierać zmarłych.

Zebrał ich wszystkich, choć pękało mu serce. Młodych i starych, mężczyzn i kobiety, zebrał ich ciała z całej wsi. Przeciągał najcięższe i przenosił najlżejsze, układając je na miejsce na stosie i żywiąc nadzieję, że będą razem tam, gdziekolwiek trafia się po śmierci.

Był niemal gotowy, by podłożyć lampę pod stos, gdy przypomniała mu się Stara Lori; nie przeniósł jeszcze jej ciała zbierając ten ponury plon, choć kilkanaście razy – albo i więcej – mijał mur, o który się wcześniej oparła. Być może nie była jednak jeszcze martwa, gdy ją pozostawił. Być może przeczołgała się gdzieś dalej, by umrzeć na własnych warunkach, albo być może Royce po prostu jej nie zauważył. Pozostawienie jej ciała z dala od reszty wydało mu się niewłaściwe, wyruszył więc w jego poszukiwaniu. Wrócił do miejsca, w którym leżała i szukał jej na ziemi wokół przy blasku lampy.

– Szukasz kogoś? – rozległ się głos i Royce obrócił się, a jego dłoń powędrowała do miecza w sekundzie, nim rozpoznał ten głos.

Należał do Lori, i nie do niej. Był mniej schrypnięty i nie tak słaby, mniej przedwieczny i umęczony upływającym czasem. Gdy weszła w krąg światła jego lampy, Royce spostrzegł, że tyczyło się to jej całej. Przedtem była starą, zniszczoną przez upływ czasu kobietą. Stojąca przed nim teraz kobieta była znów niemal młoda, miała pełne blasku włosy, przeszywające spojrzenie i gładką skórę.

– Kim jesteś? – zapytał Royce, a jego ręka powróciła do jego miecza.

– Jestem tym, kim zawsze byłam – odrzekła Lori. – Kimś, kto obserwuje i kimś, kto uczy się – Royce zobaczył, że kobieta opuszcza wzrok i przygląda się sobie. – Mówiłam, byś mnie nie dotykał, chłopcze, byś zostawił mnie i pozwolił umrzeć w spokoju. Nie mogłeś posłuchać? Dlaczego mężczyźni z twego rodu nigdy nie słuchają?

– Sądzisz, że ja to zrobiłem? – zapytał Royce. Czy ta kobieta – wciąż nie potrafił myśleć o niej jak o Lori – sądziła, że jest jakimś czarownikiem?

– Nie, głupi chłopaku – odpowiedziała Lori. – Ja to zrobiłam, ciałem, które nie pozwala mi odejść. Twój dotyk, jednego z Krwi, wystarczył, by to wywołać. Powinnam była wiedzieć, że coś takiego się stanie od chwili, gdy fale wyrzuciły cię nieopodal wsi, gdyś był dziecięciem. Powinnam była wtedy odejść, a nie stać i się przyglądać.

– Byłaś przy tym, jak tu trafiłem? – zapytał Royce. – Czy wiesz, kim jest mój ojciec?

Powrócił myślami do postaci w białej zbroi, którą widział w snach i do chwili, gdy dowódca na Czerwonej Wyspie rzekł, że nieznany mężczyzna, który go spłodził, ocalił mu życie. Royce nie wiedział o nim nic, poza tym, że symbol wypalony na jego dłoni był rzekomo jego symbolem.

– Wiem wystarczająco dużo – odrzekła Lori. – Twój ojciec był wielkim człowiekiem, w taki sposób, w jaki ludzie nazywają kogoś wielkim. Wiele razy walczył, wiele razy zwyciężył. Przypuszczam, że był wielki także na inny sposób: pomagał zawsze, gdy mógł i dbał o to, by ci, nad którymi sprawował opiekę, byli bezpieczni. Ten twój stos… to coś, co i on by zrobił, odważne, sprawiedliwe i bez reszty niemądre.

– Nie jest niemądrym chcieć uchronić naszych przyjaciół przed wronami – upierał się Royce, posyłając Lori surowe spojrzenie.

– Przyjaciół? – zamyśliła się na kilka chwil. – Przypuszczam, że po wielu latach kilkoro z nich mogłoby się nimi stać. Trudno mi prawdziwie się z kimś przyjaźnić, wiedząc, z jaką łatwością śmierć przychodzi do większości ludzi. I do ciebie przyjdzie, jeśli będziesz upierał się, by rozpalić ten sygnał świetlny, dzięki któremu wszyscy stąd do brzegu morza dowiedzą się, że ludzie księcia nie dokończyli swego dzieła.

Royce’owi nie przeszło to przez myśl, a jedynie to, co trzeba było zrobić dla mieszkańców jego wsi i to, co był im winien, po tym, jak ściągnął to na nich.

– Nie dbam o to – powiedział. – Niech przyjdą.

– Tak, zdecydowanie jesteś synem swego ojca – rzekła Lori.

– Wiesz, kim był mój ojciec? – zapytał Royce. – Powiedz mi. Proszę, powiedz.

Lori pokręciła głową.

– Sądzisz, że tak chętnie przyspieszę to wszystko, co ma nadejść? Z tego, co widziałam, i bez tego nadejdzie wystarczająco dużo śmierci. Rzeknę ci tyle: spójrz na symbol, który nosisz. A teraz powiedz – czy pozwolisz staruszce odejść, nim zrobisz coś głupiego, jak podłożenie tego ognia?

W Roysie wezbrała wściekłość i przysłoniła jego żal.

– Czy nie dbasz ani trochę o tych ludzi? Odejdziesz, nim to się zakończy?

– Już się zakończyło – skontrowała Lori. – Śmierć oznacza koniec. I nie waż się oskarżać mnie o to, że nie dbam o nich. Widziałam rzeczy, które… ach, na cóż to wszystko!

Wyciągnęła dłoń ku stosowi, który wzniósł Royce, i zaczęła mamrotać słowa w jakimś obcym języku. Od jego brzmienia Royce’a rozbolały uszy. Ze stosu zaczął dobywać się dym, a potem pierwsze nieduże płomyczki ognia.

– Proszę, czy teraz czujesz się lepiej? – zapytała. – Zdołałam powstrzymać się przed ucieknięciem się do tego, gdy mężczyzna dźgnął mnie mieczem, zamierzałam pozwolić sobie zginąć, choć i tak nie miałam mocy postąpić inaczej, za stara już jestem. A teraz ty sprawiłeś, że dokonałam tego w pięć minut, niech cię wszyscy diabli!

Jej gniew zrobił wrażenie na Roysie. Było w nim coś niemal pierwotnego. Pomimo tego musiał ją o coś zapytać.

– Czy ty… czy miałaś moc, by ocalić ludzi w wiosce, Lori?

– Obrócisz to tak, by okazało się, że wina jest moja? – zapytała. Skinęła głową ku miejscu, w którym ogień zaczynał się rozprzestrzeniać. – Magia to nie jedynie wzniesienie siłą woli ściany ognia albo przywołanie gromu z nieba, Royce. Z odpowiednio długim rytuałem być może zdołałabym dokonać czegoś, co wywarłoby na tobie wrażenie, lecz taka iskra to mniej więcej tyle, na ile mnie teraz stać. A teraz pójdę już i nie próbuj mnie zatrzymywać, chłopcze. I tak przysporzysz mi wystarczająco dużo kłopotów.

Odwróciła się i przez chwilę Royce chciał chwycić ją za ramię, lecz coś nakazało mu się wstrzymać. Stał więc, patrząc, jak ogień rozrasta się w mroku. Przed sobą widział rozedrgane płomienie i iskry ogniska, które rosło, rozrastając się w coś, co zdawało się pochłaniać swym żarem cały nieboskłon.

Royce stał tak nieruchomo, jak tylko mógł, myśląc o wszystkich ludziach, których pochłaniał ten ogień. Pragnął oddać im cześć, patrząc na ich ostatnie chwile, nim ich ciała spłoną doszczętnie. Ogień płonął żywo, rosnąc i malejąc z wiatrem i żywiąc się drewnem i ciałami, tak że Royce’owi zdawało się, że to symfonia zrodzona z ognia.

Wtem coś innego przemknęło przez płomienie. Ciemna sylwetka zarysowała się na ich tle, przelatując przez nie z taką łatwością, jak gdyby ich nie czuła. Royce dojrzał sylwetkę wielkiego jastrzębia łowczego, z rodzaju tych, które nurkowały w pobliskich jeziorach. Ten okaz nie był jednak zwyczajny. Tam, gdzie nie miały barwy głębokiej, sadzowej czerni, jego pióra zdawały się być w kolorze płomiennej czerwieni, a gdy ptak spojrzał na Royce’a, kołując nad nim i mieniąc się w ciemności niczym żar, młodzieniec spostrzegł, że jego spojrzenie jest nad wyraz inteligentne.

Wiedziony przeczuciem, Royce wyciągnął w górę rękę tak, jak widział że robią to sokolnicy i ptak usiadł ciężko na jego przedramieniu, a następnie przeszedł na jego ramię i zaczął przeczesywać dziobem pióra. Przemówił, i dobył się z niego głos Lori.

– Ten ptak to podarek, choć bogowie jedni wiedzą, czemu to robię. Będę widziała to, co ona widzi i mówiła ci, co będę mogła. Niech ona będzie twoimi oczami i powstrzyma część tego, co ma nadejść.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Похожие книги

Популярные книги автора