Морган Райс - Bitwa Niezłomnych стр 5.

Шрифт
Фон

– Zamilcz – odparował Altfor. – Gdyby nie to, że wyszedłbym na kogoś, kto nie panuje nad tobą, stłukłbym cię za to, że uważasz mnie za tak wielkiego głupca. To oczywiste, że coś zrobiłaś. Nie ma w pobliżu nikogo innego, komu na sercu leżałby los tego zdrajcy.

– Na ulicach są całe tłumy, które mogą udowodnić, że jest inaczej – powiedziała Genevieve, podnosząc się na nogi. Altfor nie budził w niej takiego lęku, jak jego stryj.

Nie, to nie była prawda. Bała się go, lecz był to inny rodzaj strachu. Przy Altforze ogarniał ją lęk przed nagłą agresją i okrucieństwem, lecz udawanie uległości nie chroniło jej przed nimi ani trochę.

– Tłumy? – żachnął się Altfor. – Będziesz teraz drwić ze mnie i mówić o gawiedzi? Sądziłem, że wyciągnęłaś naukę, że nie należy mnie złościć, ale jak widzę, najwyraźniej nie.

Teraz Genevieve rzeczywiście się przestraszyła, gdyż spojrzenie Altfora zapowiadało coś znacznie gorszego niż ciosy skierowane wobec niej.

– Sądzisz, że jesteś zupełnie bezpieczna, gdyż nie skrzywdzę mej żony – rzekł Altfor. – Ale zapowiedziałem ci, co się stanie, jeśli nie będziesz mi posłuszna. Odnajdziemy twego ukochanego Royce’a i zabijemy go, a jeśli tylko będę miał okazję zadecydować o tym, jego śmierć będzie znacznie wolniejsza, niż gdyby obmyślił ją mój stryj.

Jego słowa nie przestraszyły Genevieve, choć myśl o tym, że Royce’owi miałaby stać się krzywda sprawiła jej fizyczny ból, niczym cios. Prawdą było jednak, że wymknął się Altforowi – już ona tego dopilnowała. Nie było już możliwości, by on lub lord Alistair zdołali go schwytać.

– Pozostali jeszcze jego bracia – powiedział Altfor i Genevieve odebrało dech.

– Rzekłeś mi, że nie zabijesz ich, jeśli cię poślubię – odrzekła.

– Ale teraz jesteś moją żoną, i to nieposłuszną – skontrował Altfor. – Tych trzech wiozą już na miejsce egzekucji. Zamkniemy ich w klatkach na wzgórzu, gdzie będą głodować i czekać na śmierć, póki nie pożrą ich dzikie bestie.

– Nie – sprzeciwiła się Genevieve. – Przyrzekłeś.

– A ty przyrzekłaś, że będziesz wierną żoną! – huknął w odpowiedzi Altfor. – A zamiast tego nadal pomagasz temu, o którym nie powinnaś już wcale myśleć!

– Ty… Ja nic nie zrobiłam – upierała się Genevieve, wiedząc, że przyznanie się tylko by wszystko pogorszyło. Altfor był możnowładcą i nie mógł skrzywdzić jej samej, nie bez dowodu i bez sądu.

– Ach, nadal chcesz pogrywać sobie w ten sposób – rzekł Altfor. – Cena za twą zdradę podniosła się zatem. Zbyt wiele rzeczy odwraca twoją uwagę w zewnętrznym świecie, odbiorę ci je więc.

– Co… Co masz na myśli? – zapytała Genevieve.

– Twoja siostra stanowiła dla mnie rozrywkę przez krótką chwilę, gdy rozzłościłaś mnie pierwszym razem. Teraz zginie za to, czego się dopuściłaś. Podobnie jak twoi rodzice i cała reszta w tej dziurze, którą nazywasz domem.

– Nie! – wrzasnęła Genevieve, chwytając za nieduży nożyk do krojenia jedzenia, który nosiła przy sobie. W tej chwili uszło z niej całe opanowanie i potrzeba bycia ostrożną. Przysłoniło je widmo strasznych czynów, których chciał dopuścić się jej mąż. Genevieve zrobiłaby wszystko, by ochronić swą siostrę. Wszystko.

Altfor był jednak szybszy. Chwycił ją mocno za dłoń i odsunął ją. Pchnął Genevieve w tył i dziewczyna upadła ciężko na posadzkę. Altfor stanął nad nią. Spojrzał na nią nienawistnie i jedynie dłoń Moiry powstrzymała go przed posunięciem się dalej.

– Pamiętaj, że póki jest twoją żoną, jest równa możnym – wyszeptała Moira. – Skrzywdź ją, a potraktują cię jak przestępcę.

– Nie sądź, że możesz mówić mi, co robić – warknął Altfor do Moiry, która przysunęła się jeszcze bliżej niego.

– Nie mówię, ledwie sugeruję, mój panie, mój książę. Z żoną, a z czasem także i dziedzicem, i prawem po twej stronie, zdołasz wszystko odzyskać.

– A tobie cóż na tym zależy? – zapytał Altfor, przenosząc wzrok na nią.

Jeśli Moirę uraziły jego słowa, nie okazała tego. Wręcz przeciwnie, zdawała się triumfować, gdy zwróciła wzrok na leżącą Genevieve.

– Twój brat, mój mąż, odszedł, a wolę nadal być kochanką mężczyzny u władzy niż kobietą bez władzy – powiedział Moira. – A ty… ty jesteś najpotężniejszym mężczyzną, jakiego poznałam.

– I miałbym chcieć ciebie zamiast mojej żony? – zapytał Altfor. – Dlaczego miałbym zbierać resztki po mym bracie?

Nawet Genevieve pomyślała, że to okrutna gra, zważywszy że przyłapała go już z Moirą.

Ponownie jednak to, co czuła Moira, pozostało dobrze ukryte.

– Pójdź ze mną – zaproponowała. – a przypomnę ci, w czym tkwi różnica, podczas gdy twoi ludzie zabiją wszystkich tych, którzy na to zasłużyli. Twoi ludzie, nie twego stryja.

To wystarczyło Altforowi, by przyciągnąć ją do siebie i pocałować, choć Genevieve i gwardziści stali tuż obok. Chwycił Moirę za ramię i pociągnął w kierunku wyjścia z wielkiej sali. Genevieve zobaczyła, jak Moira zerka przez ramię. Jej uśmiech był tak okrutny, że zmroził Genevieve krew w żyłach.

W tej chwili Genevieve nie dbała jednak o to. Nie dbała o to, że Altfor zamierzał zdradzić ją w sposób, w który zdradził ją już najwyraźniej tak wiele razy. Nie dbała o to, że niemal zginęła z ręki jego stryja, ani o to, że obaj widzieli w niej przeszkodę.

Obchodziło ją jedynie to, że jej siostra jest w niebezpieczeństwie i musiała znaleźć jakiś sposób, by jej pomóc, nim będzie za późno. Altfor zamierzał ją zabić, a Genevieve nie miała pojęcia, kiedy to się zdarzy.

Rozdział trzeci

Royce biegł przez las, przyciskając schowany w pochwie miecz do boku, by nie zahaczyć nim o drzewo. Gałęzie pękały z trzaskiem pod jego stopami. Bez konia, którego ukradł, nie przemieszczał się wystarczająco szybko. Musiał biec prędzej.

Przyspieszył, popędzany myślą o powrocie do ludzi, których los leżał mu na sercu. Na Czerwonej Wyspie nauczył się, by się nie zatrzymywać, bez względu na to, jak bardzo serce tłucze mu się w piersi albo bolą go nogi. Po tym, jak przetrwał pełen przeszkód bieg przez wyspę, zmuszenie się do długiego, szybkiego biegu przez las nie było dla niego ani trochę trudne.

Pomagały mu w tym jego prędkość i siła. Drzewa, które mijał, przesuwały się szybko po obu jego stronach, a gałęzie drapały go, lecz Royce nie zważał na nie. Słyszał, jak leśna zwierzyna czmycha przed biegnącym przez ich terytorium intruzem i wiedział, że musi znaleźć lepszy sposób, by dotrzeć do wsi. Jeśli nadal będzie tak hałasował, zwróci na siebie uwagę każdego żołnierza w księstwie.

– Niech przyjdą – wyszeptał Royce do siebie. – Zabiję ich wszystkich.

Po części chciał tego dokonać, i nie tylko tego. Zdołał zabić lorda, który umieścił jego i jego kompanów w dołach, by walczyli. Zdołał zabić strażników, którzy rzucili się na niego… ale wiedział też, że nie podoła żołnierzom z całego księstwa. Najsilniejsi, najszybsi, najgroźniejsi mężowie nie stawali do boju z więcej niż kilkoma przeciwnikami naraz, gdyż ciosy mogłyby spaść nań niespodziewanie ze zbyt wielu stron.

– Znajdę sposób, by coś zrobić – powiedział Royce, lecz mimo tego zwolnił i biegł przez las ostrożniej, starając się nie zakłócać ciszy panującej wśród okolicznych drzew. Słyszał teraz ptasie trele i odgłosy innych stworzeń. Dźwięki przemieniały to, co zdawało się pustą przestrzenią w krainę dźwięków, które niosły się po całym lesie.

Cóż mógł zrobić? W pierwszym odruchu, zaraz gdy uciekł, chciał zbiec dalej, na dzikie ziemie, których nie zamieszkiwał człowiek, lecz panowali tam Pictowie. Myślał o tym, by zniknąć, zwyczajnie zapaść się pod ziemię, bo co nakazywało mu tu pozostać?

Na ułamek sekundy w jego głowie pojawił się obraz Genevieve, patrzącej na niego z trybun nad dołem, najwyraźniej obojętnej na to, co się z nim dzieje. Odepchnął od siebie to wspomnienie, bo nie chciał myśleć o Genevieve. To, jak postąpiła, przysparzało mu zbyt wiele bólu. Dlaczego nie miałby zniknąć na ziemiach, których nie zamieszkiwał człowiek?

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Похожие книги

Популярные книги автора