Po namyśle zapytałam Tota:
– Czy ten pan Albin Niementowski dużo przegrał? – (Na życzenie ojca wszyscy w rodzinie, ilekroć nie mogli uniknąć wzmianki o stryju, musieli go koniecznie nazywać „tym panem Niementowskim” dla podkreślenia, że nic nas z nim nie łączy).
– Nie wiem, nie uważałem, sądzę, że niewiele, jakieś kilkaset złotych. On się nigdy nie hazarduje, a gra znakomicie. I wiesz co? Teraz już nie wierzę tym plotkom, które o nim krążą. Gdyby był szulerem, nie przegrałby przecie. Ludzie zbyt łatwo oczerniają tych wszystkich, którym się kiedyś noga powinęła.
Bardzo mi się podoba u Tota ta jego wyrozumiałość. Tym bardziej teraz byłam mu za nią wdzięczna, bo nie ukrywam tego, że lubię stryja. Niestety, wiedziałam aż nazbyt dobrze, że Toto myli się. Mama mi mówiła, że kiedyś nawet przyłapano stryja w jakimś kasynie czy klubie. Podczas rozdawania kart od niechcenia kładł przed sobą złotą papierośnicę, a ta była tak wypolerowana, że widział w niej jak w lustrze wszystkie karty. Wynikł wtedy skandal i stryja omal drugi raz nie wsadzono do więzienia. Skończyło się na tym, że musiał zwrócić wszystkie wygrane pieniądze i że zabroniono mu wstępu do kasyna. Było to co prawda gdzieś za granicą, ale trudno łudzić się, że w kraju robi coś innego. Nie mogę sobie wytłumaczyć, dlaczego wczoraj przegrał.
Pani Renowicka myli się sądząc, że szulerom nieodmiennie muszą sprzyjać karty. Dość często się zdarza, że z różnych względów nie udają się im różne machinacje. Errare humanum est22. (Przypisek T. D. M.)
Po spacerze musiałam wobec tego wrócić do domu i zrezygnować z kawiarni, na którą namawiał mnie Toto. Przewidywałam, że stryj Albin zatelefonuje, i nie omyliłam się. Poprosiłam go od razu, by natychmiast przyszedł.
Zjawił się po kwadransie i miał bardzo kwaśną minę.
– Na pewno już mówił ci twój cicisbej23 – odezwał się, witając się ze mną – na pewno ci mówił, że wczoraj zgrałem się do nitki?
– Owszem, wspominał, że nie szła stryjowi karta.
– Prześladuje mnie ostatnio pech. Przyznam ci się, że jestem prawie bez grosza.
Postanowiłam zmusić go, by przyjął ode mnie pieniądze. Oczywiście nie mogłam mu się przyznać, że jego przegrana znajduje się w mojej torebce, ale zaproponowałam mu pożyczkę.
– Przecie pożyczkę stryj może przyjąć bez złamania swoich zasad. Nie zrobi mi ona najmniejszej różnicy.
– Nie, nie – upierał się – od kobiety pieniędzy nie przyjmuję. Zresztą można pożyczyć tylko wtedy, gdy się ma pewność, że się będzie miało z czego oddać.
– Ach, stryju – perswadowałam. – Skądże ten pesymizm! Zwykle przecie stryj wygrywa. A dla mnie ta rzecz wcale nie jest pilna. Może mi stryj oddać za rok, za dwa, kiedy stryj będzie miał. Przez ten upór nasze śledztwo się opóźni. A poza tym, czy to ładnie ze strony stryja: ja nie zawahałam się ani chwili, gdy prosiłam stryja o pomoc, a ode mnie stryj nie chce przyjąć takiej drobnej usługi jak pożyczka.
Wreszcie dał się przekonać. Wręczyłam mu tysiąc złotych, a on wypisał mi najnormalniejsze pokwitowanie, chociaż usiłowałam odwieść go od tego. I ci mężczyźni ośmielają się pokpiwać z kobiecej logiki! Uważa za hańbę pożyczanie od kobiet, ale uwieść którą lub oszukać ją w grze, to dla niego rzecz nienastręczająca żadnych obiekcji etycznych. Dziwne stworzenia.
Teraz dopiero poinformowałam stryja o swoim odkryciu, o tym, że ona mieszka w „Bristolu”. Ku memu zmartwieniu nie uważał tego za pewnik.
– Wcale nie wiadomo – pokręcił głową. – Przecie portier mógł równie dobrze dzwonić z polecenia któregoś ze znajomych Jacka. Wielu waszych znajomych zatrzymuje się w tym hotelu. Mógł to być ktoś z dyplomacji albo jacyś krewni ze wsi.
– Ale mogła być również i ona.
– Zapewne. Toteż nie ominę, ma się rozumieć, tego śladu, jak nie pomijam żadnego. Wprost stąd jadę, by wypytać portiera. Musisz mi jednak podać dokładną godzinę tego telefonu. Portierzy zmieniają się, mają swoje dyżury. Ich pomocnicy również.
– Zaraz zapytam Józefa – powiedziałam i omal nie nacisnęłam dzwonka. Na szczęście w porę przypomniałam sobie, że nikt ze służby nie powinien wiedzieć o wizytach stryja u mnie. Natychmiast doszłoby do ojca i miałabym okropną awanturę.
Poprosiłam stryja, by czekał, i poszłam wypytać Józefa. Niestety, nie pamiętał dokładnie, wiedział tylko, że było to koło dziesiątej.
Podczas gdy byłam w kredensie, stało się jednak to, co powinnam była przewidzieć: do salonu wpakowała się ciotka Magdalena. Zajrzała, powiedziała „przepraszam” i wyszła, ale na pewno zdążyła przyjrzeć się stryjowi. Wprawdzie nie zna go i nigdy go przedtem nie widziała, ale jest taką plotkarką, że nie omieszka zrobić z tego wielkiej historii. Żałuję teraz, że zgodziłam się, gdy Jacek mię prosił, by sprowadzić tę jego ciotunię ze wsi. Ostatecznie gospodarstwem i tak zajmuje się mało, a tyle przez nią różnych kwasów w domu.
Gdy tylko wyprawiłam stryja, już czekała na mnie w gabinecie. Trzeba było szybko wymyślić jakieś kłamstwo…
– Któż to był ten przystojny pan? – zapytała ciotka Magdalena.
– Ach, to nic ważnego – odpowiedziałam tonem jak najbardziej obojętnym. – Przyszedł w sprawie tego placu na Żoliborzu. Powiedziałam mu, że męża nie ma w Warszawie i że ja się w interesach nie orientuję.
Ciotka spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Nie wyglądał na pośrednika. Raczej na kogoś z arystokracji.
Wzruszyłam ramionami.
– Moja ciociu. Dziś wiele osób z towarzystwa zarobkuje w dziwny sposób. A jeżeli się przyzwoicie wygląda, to prawdopodobnie łatwiej jest zarobkować.
Chcąc zaś obrzydzić ciotce ten temat, dodałam:
– Szkoda, że mi ciocia nie powiedziała, że ten człowiek tak ciocię bardzo zainteresował. Byłabym go cioci przedstawiła.
– Trzymają się ciebie niewczesne żarty – mruknęła ciotka Magdalena i wyszła.
Ponieważ umówiłam się z Totem na trzecią, postanowiłam zrobić mu porządny kawał i zatelefonowałam do Muszki Zdrojewskiej. Na szczęście zastałam ją w domu. Byłyśmy dla siebie tak słodkie jak dwa kawałki cukru. (Zawsze mówiłam, że ona jest obłudna). Zaprosiłam ją na obiad do „Bristolu”, nie wspominając wcale o Tocie i mówiąc, że będzie Dominik Mirski i może ktoś z jego przyjaciół. Oczywiście nie mogła mi odmówić. W pół godziny później zajechałam po nią samochodem. Wprost nacieszyć się nie mogłam jej wyglądem: miała fatalnie zrobione brwi i wprost niemożliwy kapelusz. Niechże Toto przyjrzy się nam jednocześnie. Więcej niczego nie pragnę.
Mirski i Toto czekali na nas w hallu, przy czym nastrój od razu stał się kwaśny. Mirski jest pedantem i irytował się z powodu naszego rzekomo półgodzinnego spóźnienia. Toto był zaskoczony zjawieniem się wraz ze mną Muszki. Robił takie miny, jak indyk przełykający gałki. Na nic innego nie zasłużył.
Na sali był niemożliwy tłok. Gdyby nie zarezerwowany stolik Tota, musielibyśmy odejść z kwitkiem. Znajomych mnóstwo. Zwłaszcza ze wsi. W takim tłoku niepodobna było wypatrzyć osoby, dla której tu przyszłam. Zajęłam się wobec tego Muszką, obsypując ją zachwytami tak przesadnymi, że trzeba być tak naiwną jak ona, by wszystko wziąć za dobrą monetę. Co parę zdań odwoływałam się do opinii Tota i on skręcał się niby korkociąg, a musiał przecież potwierdzać moje komplementy. Była to naprawdę świetna zabawa. Przerwała mi ją Danka, która najniespodziewaniej zjawiła się w „Bristolu”, i to w towarzystwie narzeczonego i jego siostry. Okazało się, że do tej „jaskini hulaków, próżniaków i marnotrawców”, gdzie nigdy nie postałaby ani jedna z czterech nóg tej zakochanej pary, przyszli na skutek klęski żywiołowej. Mianowicie Danka była zaproszona na obiad do matki Stanisława, lecz ich kucharka dostała nagle okropnego zapalenia okostnej. W tych warunkach nie chciała słyszeć o przyrządzaniu obiadu i matka Stanisława wysłała swoją trójkę do „Bristolu”.