– Cóż więc zatrzymuje go pod Memfisem? – pytali stroskani rolnicy, z utęsknieniem czekając na sygnał.
Gdy na niebie ukazały się gwiazdy, Tafet w jadalnym pokoju nakryła stół białym obrusem, postawiła świecznik z siedmioma zapalonymi świecami, przysunęła trzy krzesła i oświadczyła, że zaraz poda szabasową kolację.
Wtedy Gedeon nakrył głowę i wzniósłszy nad stołem obie ręce mówił zapatrzony w niebo:
– Boże Abrahama, Izaaka, Jakuba, który wyprowadziłeś lud nasz z ziemi egipskiej, który niewolnikom i wygnańcom dałeś ojczyznę, który z synami Judy zawarłeś wieczne przymierze… Boże Jehowa, Boże Adonai, pozwól nam spożywać bez grzechu płody wrogiej ziemi, wydobądź nas ze smutku i strachu, w jakim jesteśmy pogrążeni, i powróć nad brzegi Jordanu, który opuściliśmy dla twojej chwały…
W tej chwili zza muru odezwał się głos:
– Jego dostojność Tutmozis, najwierniejszy sługa jego świątobliwości i następcy tronu…
– Oby żyli wiecznie!… – odezwało się kilka głosów z ogrodu.
– Jego dostojność – mówił znowu głos pojedynczy – zasyła pozdrowienia najpiękniejszej róży spod Libanu!
Gdy umilkł, rozległ się dźwięk arfy92 i fletu.
– To muzyka!… – zawołała Tafet, klaszcząc w ręce. – Będziemy obchodzili szabas przy muzyce…
Sara i jej ojciec, z początku przerażeni, zaczęli się śmiać i zasiedli do stołu.
– Niech sobie grają – rzekł Gedeon – nie zepsuje nam apetytu ich muzyka.
Flet i arfa odegrały zwrotkę, po której odezwał się głos tenorowy śpiewając:
– „Jesteś piękniejsza od wszystkich dziewcząt, jakie przeglądają się w wodach Nilu. Włosy twoje czarniejsze od piór kruka, oczy spoglądają łagodniej od oczu łani, która tęskni za swoim koziołkiem. Wzrost twój jest jako wzrost palmy, a lotos zazdrości tobie wdzięku. Piersi twoje są jak winne grona, których sokiem upajają się królowie.”
Znowu odezwał się flet i arfa, a po nich pieśń:
– „Przyjdź i spocznij w ogrodzie. Służba, która do ciebie należy, przyniesie liczne naczynia i piwa wszelkich gatunków. Przyjdź, uświęcimy noc dzisiejszą i świt, który po niej nastąpi. W moim cieniu, w cieniu figi rodzącej słodkie owoce, twój kochanek spocznie po twojej prawicy; a ty go upoisz i powolną będziesz wszelkim jego żądaniom…”
…Flet i arfa – po nich znowu śpiew:
– „Ja jestem milczącego umysłu, nigdy nie mówię, co widzę, i słodyczy moich owoców nie psuję czczym paplaniem…93”
Rozdział X
Wtem śpiew umilkł, zagłuszony wrzawą i szelestem jakby wielu biegnących.
– Poganie!… wrogowie Egiptu!… – wołał ktoś. – Śpiewacie, kiedy wszyscy nurzamy się w strapieniu, i chwalicie Żydówkę, która czarami swoimi zatrzymała bieg Nilu…
– Biada wam! – wołał inny. – Depczecie ziemię następcy tronu… Śmierć spadnie na was i dzieci wasze!…
– Ustąpimy, ale niech wyjdzie do nas Żydówka, abyśmy jej przedstawili nasze krzywdy…
– Uciekajmy!… – krzyknęła Tafet.
– Gdzie? – spytał Gedeon.
– Nigdy! – odparła Sara, na której twarz łagodną wystąpił rumieniec gniewu. – Czyliż nie należę do następcy tronu, przed którym ci ludzie padają na twarz?…
I zanim ojciec i służąca opamiętali się, wybiegła na taras cała w bieli, wołając do tłumu za murem:
– Oto jestem!… Czego chcecie ode mnie?…
Gwar na chwilę ucichł, lecz znowu odezwały się groźne głosy:
– Bądź przeklęta, cudzoziemko, której grzech zatrzymuje wody Nilu!…
W powietrzu świsnęło kilka kamieni rzuconych na oślep; jeden uderzył w czoło Sarę.
– Ojcze!… – zawołała, chwytając się za głowę.
Gedeon porwał ją na ręce i zniósł z tarasu. Wśród nocy widać było nagich ludzi w białych czepkach i fartuszkach, którzy przełazili mur.
Na dole Tafet krzyczała wniebogłosy, a niewolnik Murzyn schwyciwszy topór stanął w jedynych drzwiach domu, zapowiadając, że rozwali łeb każdemu, kto ośmieli się wejść.
– Dajcie no kamieni na tego psa nubijskiego! – wołali do gromady ludzie z muru.
Lecz gromada nagle ucichła, gdyż z głębi ogrodu wyszedł człowiek z ogoloną głową, odziany w skórę pantery.
– Prorok!… ojciec święty!… – zaszemrano w tłumie.
Siedzący na murze poczęli zeskakiwać.
– Ludu egipski – rzekł kapłan spokojnym głosem – jakim prawem podnosisz rękę na własność następcy tronu?
– Tam mieszka nieczysta Żydówka, która powstrzymuje przybór Nilu… Biada nam!… nędza i głód wisi nad Dolnym Egiptem.
– Ludzie złej wiary czy słabego rozumu – mówił kapłan – gdzieżeście słyszeli, ażeby jedna kobieta mogła powstrzymać wolę bogów? Co rok, w miesiącu Tot, Nil zaczyna przybierać i do miesiąca Choiak rośnie. Czy działo się kiedy inaczej, choć nasz kraj zawsze był pełen cudzoziemców, niekiedy obcych kapłanów i książąt, którzy, jęcząc w niewoli i ciężkiej pracy, z żalu i gniewu mogli rzucać najstraszliwsze przekleństwa. Ci z pewnością pragnęli na nasze głowy zwalić wszelakie nieszczęścia, a niejeden oddałby życie, ażeby albo słońce nie weszło nad Egiptem o porannej godzinie, albo Nil nie przybrał w początkach roku. I co z ich modlitw?… Albo nie zostały wysłuchane w niebiosach, albo obcy bogowie nie mieli siły wobec naszych. Jakim więc sposobem kobieta, której między nami jest dobrze, mogłaby ściągnąć klęskę, której najpotężniejsi wrogowie nasi sprowadzić nie potrafili?…
– Ojciec święty mówi prawdę!… Mądre są słowa proroka!… – odezwano się w tłumie.
– A jednak Messu, wódz żydowski, zrobił ciemność i pomór w Egipcie!… – zaoponował jeden głos.
– Który to powiedział, niech wystąpi naprzód!… – zawołał kapłan. – Wzywam go, niech wystąpi, jeżeli nie jest wrogiem egipskiego ludu…
Tłum zaszemrał jak wicher z daleka płynący między drzewami; ale naprzód nie wystąpił nikt.
– Zaprawdę mówię – ciągnął kapłan – że między wami krążą źli ludzie niby hieny w owczarni. Nie litują się oni nad waszą nędzą, ale chcą was popchnąć do zniszczenia domu następcy tronu i buntu przeciw faraonowi. Gdyby zaś udał się ich nikczemny zamiar, a z waszych piersi gdyby zaczęła płynąć krew, ludzie ci ukryliby się przed włóczniami jak w tej chwili przed moim wezwaniem…
– Słuchajcie proroka!… Chwała ci, mężu boży!… – wołał tłum, pochylając głowy. Pobożniejsi upadali na ziemię.
– Słuchaj mnie, ludu egipski… Za twoją wiarę w słowa kapłana, za posłuszeństwo faraonowi i następcy, za cześć, jaką oddajecie słudze bożemu, spełni się nad wami łaska. Idźcie do domów waszych w pokoju, a może, nim zejdziecie z tego pagórka, Nil zacznie przybierać…
– Oby się tak stało!…
– Idźcie!… Im większą będzie wiara i pobożność wasza, tym prędzej ujrzycie znak łaski…
– Idźmy!… idźmy!… Bądź błogosławiony, proroku, synu proroków…
Zaczęli rozchodzić się, całując szaty kapłana. Wtem ktoś krzyknął:
– Cud!… spełnia się cud!…
– Na wieży w Memfis zapalono światło… Nil przybiera!… Patrzcie, coraz więcej świateł!… Zaprawdę, przemawiał do nas wielki święty… Żyj wiecznie!…
Zwrócono się do kapłana, ale ten zniknął wśród cieniów.
Tłum niedawno rozjątrzony, a przed chwilą zdumiony i przejęty wdzięcznością, zapomniał i o swoim gniewie, i o kapłanie cudotwórcy. Opanowała ich szalona radość i zaczęli biec pędem ku brzegowi rzeki, nad którym już zapłonęły liczne ogniska i rozlegał się wielki śpiew zebranego ludu:
– „Bądź pozdrowiony, o Nilu, o święta rzeko, która objawiłaś się na tej ziemi. Przychodzisz w pokoju, aby dać życie Egiptowi. O boże ukryty, który rozpraszasz ciemności, który skrapiasz łąki, aby przynieść pokarm niemym zwierzętom. O drogo, schodząca z niebios, ażeby napoić ziemię, o przyjacielu chleba, który rozweselasz chaty… Ty jesteś władcą ryb, a gdy zstąpisz na nasze pola, żaden ptak nie ośmieli się dotknąć zbiorów. Ty jesteś twórcą zboża i rodzicielem jęczmienia; ty dajesz odpoczynek rękom milionów nieszczęśliwych i na wieki utrwalasz świątynie94.”
W tym czasie oświetlona łódź następcy tronu przypłynęła od tamtego brzegu, wśród okrzyków i śpiewów. Ci sami, którzy pół godziny temu chcieli wedrzeć się do willi księcia, teraz padali przed nim na twarz albo rzucali się w wodę, aby całować wiosła i boki statku, który przywiózł syna władcy Egiptu.