Джозеф Конрад - Zwycięstwo стр 12.

Шрифт
Фон

– Cóż tu jest do tłumaczenia? – spytał Davidson z powątpiewaniem. – Zawrócił sobie głowę tą skrzypaczką.

– A ona nim, jak się zdaje – poddałem.

– Piorunem się uwinęli – rozważał Davidson. – Jak pan myśli, co z tego wyniknie?

– Prawdopodobnie żal za grzechy. Ale jak się to stało, że wybrali sobie Schombergową na powiernicę?

I rzeczywiście – zdawałoby się, że figura z wosku może być użyteczniejszą od tej kobiety, którą przyzwyczailiśmy się wszyscy widzieć siedzącą na wzniesieniu ponad dwoma bilardami, bezmyślną, nieruchomą, niemą i zdającą się nic nie widzieć.

– Pomogła dziewczynie dać nura – rzekł Davidson, zwracając na mnie naiwne oczy, zaokrąglone od bezustannego zdumienia, w jakie wprawiła go ta sprawa – podobnie jak wstrząs przerażenia czy smutku wywołuje czasami drżenie nerwowe. Zdawało się, że nigdy się z tego nie otrząśnie.

– Siedziałem, niczego nie podejrzewając, gdy nagle Schombergowa rzuciła mi na kolana kartkę Heysta zwiniętą jak fidybus18 – ciągnął Davidson. – Ochłonąwszy ze zdumienia, spytałem, co też ona, u Pana Boga, ma z tym wspólnego? Dlaczego właśnie jej to powierzył? Nie drgnęła nawet – zupełnie jak malowany obraz, a nie żywa kobieta – i wyszeptała tak cicho, że ledwie ją usłyszałem:

– „Pomogłam im. Pozbierałam jej rzeczy, zapakowałam w swój własny szal i przez tylne okno wyrzuciłam na dziedziniec. Ja to zrobiłam”.

– I to ta sama kobieta, która – zdawałoby się – nie ma odwagi ruszyć palcem – dziwił się Davidson spokojnym, trochę zasapanym głosem. – Co pan o tym myśli?

Myślałem, że musiała mieć w tym własny swój cel. Za mało było w niej życia, aby można ją było podejrzewać o poryw litości. Niepodobna nawet przypuszczać, aby Heyst mógł ją przekupić. Nie potrafiłby tego zrobić, choćby rozporządzał największymi środkami. A może uległa tej bezinteresownej namiętności, dążącej do pchnięcia kobiety w ramiona mężczyzny, namiętności, która w szanujących się sferach zwie się swataniem? Stanowiłoby to bardzo nieszablonowy przykład swatów!

– Zawiniątko było pewnie bardzo niewielkie – zauważył Davidson.

– Ta dziewczyna musiała mieć jakiś specjalny urok – rzekłem.

– Nie wiem. Była nieszczęśliwa. W zawiniątku znajdowało się pewnie tylko trochę bielizny i parę białych sukien, które muzykantki nosiły na estradzie.

Davidson rozmyślał w dalszym ciągu o tym wszystkim. Twierdził, że w historii zwrotników był to fakt niesłychany. Bo gdzieżby się znalazł człowiek, gotowy wykraść dziewczynę, grywającą w kapeli? Zdarzało się, naturalnie, że ktoś upodobał sobie jaką ładniejszą muzykantkę, ale nie po to, aby ją wykradać. Nic podobnego! Na to trzeba takiego wariata, jak Heyst.

– Proszę sobie wyobrazić, jakie to może mieć skutki – sapał Davidson, pełen bujnej imaginacji pod pozorami niewzruszonego spokoju. – Niech pan tylko spróbuje sobie wyobrazić! Samotne rozmyślania na Samburanie pomieszały mu w głowie. Nie zastanowił się ani trochę, bo nie byłby tego zrobił. Żaden mężczyzna przy zdrowych zmysłach… Taka historia nie może przecież trwać długo. Co on z nią w końcu zrobi? To po prostu wariactwo.

– Pan mówi, że on ma bzika. Schomberg znów twierdzi, że Heyst umiera z głodu na swojej wyspie, więc może ją zje w końcu – poddałem.

Davidson opowiadał nam dalej, że Schombergowa nie miała czasu zapuszczać się w szczegóły. I rzeczywiście, należało się dziwić, że pozostawiono ich tak długo sam na sam. Mijały senne godziny popołudnia. Na werandzie – przepraszam! na piazzy – rozległy się kroki i głosy, przesuwanie krzeseł, dźwięk trąconego dzwonka. Schodzili się goście. Pani Schomberg, nie patrząc na Davidsona, zaczęła prosić nerwowym szeptem, aby o tej sprawie nic nikomu nie wspominał i nagle ucięła w pół słowa. W niewielkich drzwiach, prowadzących w głąb domu, ukazał się Schomberg z przygładzonymi włosami i pięknie rozczesaną brodą – tylko powieki miał jeszcze ociężałe od drzemki. Spojrzał podejrzliwie na Davidsona i rzucił nawet wzrokiem na żonę, ale wrodzony spokój jednego i zwykła nieruchomość drugiej uśpiły jego czujność.

– Czy kazałaś podać napoje? – zapytał cierpko.

Nie zdążyła jeszcze otworzyć ust, gdy z obładowaną tacą na głowie ukazał się główny kelner, zmierzając ku werandzie. Schomberg podszedł do drzwi i powitał gości, ale nie przyłączył się do nich. Pozostał w przejściu, zasłaniając je do połowy, zwrócony tyłem do pokoju, i stał tam jeszcze, gdy Davidson, posiedziawszy chwilę spokojnie, powstał aby odejść. Posłyszawszy szmer, Schomberg odwrócił głowę, zobaczył, że Davidson składa jego żonie ukłon, na który odpowiedziała drewnianym skinieniem głowy i bezmyślnym uśmiechem, po czym zwrócił się znów ku werandzie. Wyniosły był i pełen godności. Davidson przystanął we drzwiach, kryjąc chytry zamiar pod pozorną prostotą.

– Przykro mi, że pan nie chce mi nic powiedzieć o moim przyjacielu – rzekł. – Pan wie, o moim przyjacielu Heyście. Zdaje się, że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko poinformować się w porcie. Jestem pewien, że się tam czegoś dowiem.

– A dowiaduj się pan choćby u diabła! – odmruknął chrypliwie Schomberg.

Zagadując hotelarza, Davidson miał głównie na myśli odciągnięcie podejrzeń od pani Schomberg; ale byłby też chętnie usłyszał coś niecoś o czynie Heysta z odmiennego punktu widzenia. Ten przebiegły zamysł powiódł się, ale sprowadził skutek zgoła nieoczekiwany, albowiem punkt widzenia hotelarza okropnie był obelżywy. Ni stąd ni zowąd, tym samym ochrypłym, ponurym tonem Schomberg jął sypać na Heysta wyzwiska, wśród których „świński pies” nie należało do najgorszych – i to z taką gwałtownością, że zatchnęło go po prostu. Korzystając z przerwy, Davidson, którego usposobienie umiało znieść jeszcze większe wstrząsy, zrobił mu półgłosem uwagę:

– To nierozsądnie tak się złościć. Nawet gdyby był uciekł z pańską kasą —

Hotelarz pochylił swoją wielką postać i zbliżył rozwścieczoną twarz do twarzy Davidsona.

– Z moją kasą! Z moją – on – słyszy pan, kapitanie Davidson? Uciekł z dziewczyną! Co mnie to może obchodzić? Ta dziewczyna jest dla mnie niczym.

Cisnął obelżywe słowo, na którego dźwięk Davidson się wzdrygnął. Oto czym jest ta dziewczyna! I powtórzył zapewnienie, że go to nic nie obchodzi. Co mu leży prawdziwie na sercu, to dobra reputacja jego domu. Wszędzie, gdzie tylko miał hotel, „artystyczne zespoły” zatrzymywały się u niego. Jedni polecali go drugim; a co będzie teraz, jeśli się rozgłosi, że dyrektorowie zespołów narażeni są w jego domu – w jego domu! – na utratę artystów? I to właśnie teraz, kiedy wydał siedemset trzydzieści cztery guldeny na budowę hali koncertowej w swojej posiadłości! Jak on śmiał pozwolić sobie na coś podobnego w szanującym hotelu? Co za zuchwałość, co za nieprzyzwoitość, co za bezczelność, co za niegodziwość! Ten włóczęga, oszust, kanalia, łotr, Schweinehund19!

Schwycił Davidsona za guzik, zatrzymując w przejściu, właśnie na linii kamiennego spojrzenia pani Schomberg. Davidson zerknął ukradkiem w jej stronę i rozmyślał, jaki uspakajający znak ma jej przesłać, ale wyglądała tak dalece na pozbawioną nie tylko wszelkich zmysłów, lecz prawie i życia, stercząc na swoim wzniesieniu, że uznał to za zbyteczne. Uwolnił guzik spokojnie a stanowczo, po czym Schomberg – ze zduszonym przekleństwem na ustach znikł gdzieś w głębi, aby w samotności ukoić rozkołysane nerwy. Davidson wszedł na werandę. Siedzący tam goście zauważyli gwałtowne intermedium20 we drzwiach. Davidson znał jednego z nich i kiwnął mu głową, przechodząc. Znajomy zawołał:

– Prawda, jaki on wściekły! I to tak ciągle od tamtego czasu.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора