– Dobrze. Zaraz, będę gotów, przygotuj mi trochę kawy.
Sloth wygramolił się z biostatora, wykonał parę ruchów gimnastycznych i sięgnął do szafki po ubranie. Po kilku minutach był w sterowni. Kawa czekała na pulpicie, przed fotelem dowódcy.
– Co dobrego, chłopcy? – zagadnął, siorbiąc z kubka gorący napój.
– Nie rozpoznany obiekt metalowy na przeciwnym kursie – zameldował Silva.
– Jaką mamy prędkość?
– Aktualnie jedna dziesiąta "c", opóźnienie jeden "g".
– A… tamto?
– O dwa rzędy mniej. Lot bezwładny.
– Dobrze. Przygotować projekt lotu rozpoznawczego.
Omar i Silva spojrzeli na siebie równocześnie.
– Podejdziemy?
– Nie wiem. – Sloth wzruszył ramionami.
– Ale dobrze by było.
– Myślisz, że to… jeden z tamtych statków? – spytał Silva z wahaniem.
– A co? – uśmiechnął się Sloth. – Zgodnie z regułą Ockhama… O ile to statek. Brać się do roboty.
Omar usiadł przy komputerze, by w przybliżeniu oszacować możliwości podejścia do obiektu. Na razie jednak brakowało ścisłych danych o prędkości i odległości. Sloth skończył kawę i teraz bazgrał coś na kawałku papieru.
– Wspomniałeś, że odległość wynosi około pięciu godzin świetlnych? – zagadnął Silvę.
– Nawet nieco mniej. Osiem godzin temu wysłałem serię impulsów laserowych. Myślę, że za dwie godziny będziemy mieli dokładny wynik pomiaru kierunku, prędkości i odległości, a ponadto zarys konturu obiektu – Czy… strumień fotonów z hamujących silników nie trafia w ten obiekt? – zaniepokoił się Sloth.
– O nie, komandorze. Na pewno jest poza stożkiem naszych wiązek fotonowych. Kąt rozwarcia wiązki jest bardzo mały. Gdyby to znalazło się na naszej drodze, dawno mielibyśmy odbicie i zrobiłaby się tutaj sodoma i gomora. Układ ostrzegawczy uruchomiłby wszystkie systemy zabezpieczające przed kolizją.
– Więc… pięć godzin światła… to jest… dwie doby przy naszej aktualnej prędkości. – Sloth mamrotał coś pod nosem, kreśląc odręcznie krzywe na papierze. – Cholernie blisko. Trzeba jednak było obudzić mnie wcześniej…
– Nie wiedzieliśmy, czy… – próbował usprawiedliwiać się Silva.
– Dobrze, w porządku. – Komandor przerwał ruchem ręki. – Jakie przyspieszenie może osiągnąć nasza patrolówka?
– Trzy do czterech "g".
– To na nic. Potrzeba z dziesięć…
– Da się zrobić, komandorze – uśmiechnął się Silva. – Ale nie patrolówką. Trzeba odłączyć sekcję silnikową.
– Mów jaśniej, kochany. Wiesz przecież, jak mało znam te wasze ostatnie nowości.
– Statek o napędzie fotonowym jest zespołem niezależnych sekcji napędowych – zaczął Silva, zadowolony, że może wykazać się swą wiedzą, pouczając tak doświadczonego astronautę. – Każda z nich stanowi odrębny zespól złożony ze zwierciadła fotonowego, anihilatronu i zasobnika materii napędowej. Wszystko razem wygląda jak pęczek siedmiu wydłużonych cylindrów, opasany toroidalną rurą, mieszczącą sekcje użytkowe statku. W razie potrzeby można odłączyć dowolny silnik z tego pęczka, centralny lub jeden z sześciu obwodowych… Na przykład, w wypadku ciężkiego uszkodzenia lub nieusuwalnej awarii, można odrzucić jeden a nawet kilka silników, żeby nie ciągnąć niepotrzebnego szmelcu. W praktyce, można podróżować nawet z jednym silnikiem, przy ograniczonym ciągu oczywiście. Niezależnie od tego, konstrukcja pojedynczej sekcji napędowej pozwala na jej odłączenie i użycie jako osobnej jednostki podróżnej. Po to właśnie w każdej sekcji przewidziano osobne stanowisko sterowania, automat pilotujący i pomieszczenie załogowe.
– No, no! – cmoknął z podziwem Sloth. – Bardzo wygodne rozwiązanie. Kiedyś nie stosowano takich tricków.
Dawno nauczył się akceptować gładko wszelkie nowości oraz skokowe – z jego punktu widzenia – zmiany w technice. Umiał przystosowywać się do nich błyskawicznie i nie zawsze rozumiejąc szczegóły techniczne, bezbłędnie korzystał z nich w każdej kolejnej podróży.
Kiedy wyruszał w poprzedni rejs, o napędzie fotonowym mówiło się wciąż jako o odległej perspektywie, a nawigacja z prędkościami podświetlnymi istniała zaledwie w teorii na kartach ogólnych podręczników astronautyki, zwykle jako ostatni rozdział albo zgoła dodatek. Wystarczyło kilkadziesiąt lat, by tacy młodzi piloci jak jego obecna załoga z całą swobodą operowali einsteinowskimi równaniami ruchu w zastosowaniu do realnych obiektów napędzanych fotonami uzyskiwanymi z anihilacji…
– A przeciążenia? – spytał, wciąż rysując i licząc na kartce.
– Są tam biostatory imersyjne i możliwość pełnoautomatycznego sterowania według programu z korekcją samoczynną.
– Aha. – Sloth zrobił minę, jakby wszystko doskonale rozumiał, ale tak naprawdę to z grubsza tylko wyobrażał sobie zasadę tych urządzeń.
Ważny był ostateczny efekt ich działania, a na zgłębianie tajników konstrukcji nie miał czasu. Sama nazwa musiała mu na razie wystarczyć. Z doświadczenia wiedział, że można ufać pomysłowości "potomnych", jak nazywał tych, którzy urodzili się znacznie później niż on. Własnego potomstwa nigdy nie posiadał, a w każdym razie nic mu nie było o tym wiadomo…
– To znaczy – ciągnął po chwili – że można takim osobnym członem rakietowym wyciągnąć tych dziesięć…g" przyspieszenia?
– Swobodnie, komandorze.
– Taak… Zatem mamy sprawę rozwiązaną. Obliczyłeś tam coś, chłopcze? – zwrócił się do drugiego pilota.
– Zaraz podam wyniki.
– Zaczekaj, podam najpierw moje i porównamy – uśmiechnął się chytrze. – Więc myślę, że trzeba zrobić tak: nasz statek będzie kontynuował lot bez zmiany programu, bo jak sądzę, przy tym opóźnieniu, jakie mamy aktualnie, wyhamujemy dokładnie tam, gdzie trzeba, to znaczy w pobliżu planety. Ile to potrwa?
– Około trzydziestu czterech dni.
– Dobrze. Zatem, statek leci bez zmiany ciągu hamującego. Odłączamy jeden z członów napędowych i hamujemy go z opóźnieniem, powiedzmy, dziesięciu "g". Pozostałe silniki kompensują ubytek ciągu statku. Odłączony moduł pozostaje w tyle i wytraca całą prędkość początkową, a nawet zyskuje pewną niewielką prędkość w kierunku przeciwnym, tak aby po jakichś osiemdziesięciu pięciu godzinach spotkać interesujący nas obiekt z zerową w stosunku do niego prędkością względną. Cały nasz statek mija obiekt znacznie wcześniej, po dwóch dobach. Załoga modułu bada wnętrze obiektu. Zakładam, że jest to jeden ze statków Konwoju, bo jeśli sondowanie laserowe tego nie potwierdzi, cala operacja nie odbędzie się. Nawiasem mówiąc, mam nadzieję, że sprawdziliście w całym paśmie częstotliwości, czy nie ma jakiegoś wywołania z jego strony…
– Oczywiście, komandorze! – Silva prawie się oburzył. – To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłem po wykryciu echa tego obiektu! Nawet o tym nie meldowałem, bo to się samo przez się rozumie.
– W porządku. – Sloth spojrzał na kartkę, usiłując sobie przypomnieć, na czym skończył.
To było niepokojące ostatnimi czasy. Pamiętał doskonale fakty sprzed stu lat, a chwilami zapominał, o czym mówił przed minutą. Starał się ukrywać to przed lekarzami badającymi go w ramach normalnych testów, lecz zdawał sobie sprawę, że nie ma na to rady. "Początki sklerozy. Ale to dopiero początki" – pocieszał się w duchu.
– Więc dalej – ciągnął po chwili. – Jesteśmy przy tym obiekcie. Badamy go tyle czasu, ile potrzeba, godzinę czy pięć, to nie ma znaczenia wobec czasu trwania pozostałych operacji. Następnie moduł rusza w pościg za statkiem, utrzymując dziesiątkę przez niecałe sześć dni, a potem hamując takim samym ciągiem przez dalsze cztery. Moduł dogania statek przy równej z nim prędkości, wynoszącej teraz około sześciu setnych prędkości światła. Wszystko razem, od startu modułu do ponownego połączenia ze statkiem, trwa około trzynastu dni. Co na to komputer, chłopcze?
– Zgadza się z tobą, komandorze. Dokładnie dwanaście dni i osiemnaście godzin, plus czas pobytu w badanym obiekcie! – Omar nie taił podziwu. – Jesteś lepszy niż ja plus komputer. Zdaje się, że obliczyłeś od razu najkorzystniejszy wariant, podczas gdy ja próbowałem ustalać go przy pomocy teorii optymalizacji…