– Jak dotąd, wszystko działa! – stwierdził Omar z pewnym zdziwieniem.
– Dobra, solidna, stara robota! – uśmiechnął się Sloth.
Poczuli rosnące ciążenie. To komora śluzy zaczynała wirować, łącząc się z wewnętrznym, obracającym się rdzeniem statku.
– Nawet sztuczna grawitacja…
– To znaczy, że elektrownia wciąż pracuje. No, już…
Zielona lampka zapaliła się nad wyjściem, drzwi otworzyły się ukazując główny korytarz modułu załogowego, oświetlony słabym światłem lamp systemu bezpieczeństwa.
Ruszyli w kierunku sterowni. Sloth znał dokładnie rozkład pomieszczeń. Oglądał kiedyś, dawno temu, prototyp takiego statku. Przed odlotem dostał dokładne rysunki i wszystko raz jeszcze sobie przypomniał.
– Sprawdź biostatory – powiedział, wskazując mijane drzwi bocznego pomieszczenia, a sam pchnął inne, po drugiej stronie korytarza i wszedł do centrali układu zabezpieczenia warunków biologicznych. Rzucił okiem na tablicę kontrolną. Rząd zielonych wskaźników płonących u góry tablicy upewnił go, że nie zdarzyła się tu żadna awaria. Powietrze było sprawnie regenerowane, układ oczyszczania wody działał, klimatyzacja, zasilanie w energię, syntetyzatory – wszystko było sprawne.
Wyszedł na korytarz, zdejmując hełm skafandra. Odetchnął głęboko. Powietrze było czyste, bez zapachów. Omar czekał na niego przy otwartych drzwiach sekcji biostatorów.
Sloth pokazał mu na migi, że można zdjąć hełm.
– Sprawne i puste – powiedział Omar, wskazując za siebie. – Jakby przygotowane na przyjęcie ludzi.
Śloth pokiwał głową.
– Do sterowni! – powiedział ruszając przodem.
Drzwi rozwarły się cicho. Wewnątrz panował półmrok. Jedyne oświetlenie stanowiła dyżurna lampa nad pulpitem sterowniczym. Lampy kontrolne i ekrany były wygaszone.
Jeden z foteli był odchylony głęboko do tyłu. Podeszli bliżej, stając po obu stronach. Na fotelu leżał człowiek… Był ubrany w strzępy brudnej odzieży, spod której prześwitywało chude ciało o białej pomarszczonej skórze. Ręce miał rozrzucone na boki, żylaste i kościste. Stara, pocięta zmarszczkami twarz o głęboko osadzonych oczach przykrytych cienkimi powiekami sprawiała wrażenie oblicza mumii. Na czole porysowanym poziomymi bruzdami widniała gładka, różowa blizna o kształcie regularnego prostokąta.
– Żyje? – wyszeptał Omar, wpatrując się w leżącego.
Sloth ujął przegub dłoni starca. Tętno było wyraźne, lecz niezmiernie powolne.
– Przeszukaj dokładnie całą część załogową – powiedział półgłosem. – Przy okazji zrób fotograficzną dokumentację stanu ważniejszych urządzeń. Niczego nie zmieniaj, tylko zanotuj uwagi.
Omar wyszedł, a Sloth otworzył kieszeń skafandra i wydobył strzykawkę. Wbił igłę w przedramię leżącego człowieka. Oczekując na rezultat zastrzyku, rozglądał się po sterowni.
Po kątach poniewierały się puste opakowania po żywności, brudne naczynia, napoczęte puszki. Wszędzie było pełno śmieci i odpadków. System sterylizujący musiał działać wyjątkowo sprawnie, gdyż wszystko to nie rozkładało się i nie cuchnęło.
Na pulpicie przed starcem leżała otwarta księga. Sloth rozpoznał typowy dziennik pokładowy. Ostatnie zapisane strony ukazywały nierówne rzędy słów kreślonych trzęsącą się ręką. Sloth zajrzał na początek dziennika. Rozpoczynał się zapisami z ostatniego roku podróży Konwoju.
Podszedł do pulpitu radiostacji. Czołowa płyta urządzenia była potrzaskana, jakby ktoś celowo uderzył w nią kilkakrotnie młotkiem. Zauważył zerwaną plombę przełącznika kasowania zapisu. Przełącznik był przekręcony na pozycję kasowania.
Sloth przekartkował dziennik. Ostatni regularny zapis w rubrykach kończył się uwagami dotyczącymi przygotowań do odłączenia ładowników. Dalej był już tylko jakiś ciągły tekst, ignorujący rubryki, na które podzielono stronice dziennika.
Zamknął dziennik i położył obok swego hełmu, na podłodze. Starzec w fotelu poruszył się, lecz nadal pogrążony był jak gdyby w głębokim śnie.
– Nie ma nikogo więcej – powiedział Omar wracając. – W pomieszczeniach załogi bałagan, jak tutaj. Wygląda na to, że sam wybrał się w tę podróż… Może zabrakło mu paliwa, albo… silniki przestały działać?
Sloth podszedł do pulpitu i włączył komputer. Tablica rozjarzyła się światłami wskaźników.
– Chyba… wszystko w porządku – powiedział po chwili, sprawdzając wynik testu. – Układ napędowy sygnalizuje gotowość. Paliwo… też jest, chociaż trochę za mało dla uzyskania pełnej szybkości… On po prostu nie włączył głównego ciągu po wyjściu na trajektorię podróżną.
– Dlaczego?
– Może dowiemy się od niego – Sloth wzruszył ramionami i spojrzał na starca, którego chuda klatka piersiowa unosiła się teraz w wyraźniejszym oddechu. – Aktywator zaczyna działać…
Powieki starca drgnęły. Pochylili się obaj obserwując jego twarz. Otworzył oczy, patrzył nieprzytomnie, szklistym wzrokiem. Jego ręka uniosła się powoli ku twarzy, przesłonił na chwilę oczy, znów spojrzał jakby przytomniej, przenosząc wzrok z jednego na drugiego. Usta poruszyły się. Wyszeptał coś cicho i zamknął oczy. Potem nagle otworzył je raz jeszcze i unosząc głowę z oparcia fotela, wpatrywał się przez chwilę w twarz Slotha.
– To… wy? Jesteście tutaj?… Gdzie… Letto…? Czy on… Ja nie chciałem, zostawcie mnie! Gdzie ona? Ty… Jesteś Sokołów? Nie, przecież cię nie znam, ciebie nie ma, nie możesz być tutaj, to niemożliwe… Więc to… znowu… Obudzić się, obudzić…
Jego słowa, przerywane zadyszką, cichły coraz bardziej. Głowa opadła bezwładnie, zamknął oczy i znieruchomiał.
– Poszukaj jakiegoś skafandra – powiedział Sloth. – Przeniesiemy go do rakiety.
– Gotowe – zameldował Omar. – Staruszek w biostatorze, program lotu sprawdzony. Proszę się kłaść, komandorze. Ja muszę jeszcze uruchomić autopilota.
– Uhm. Zaraz…
Sloth rozsiadł się w fotelu i studiował dziennik zabrany z pokładu Alfy. Omar po raz drugi delikatnie przypomniał mu o starcie. Trwało to już około godziny. Odkąd wrócili do rakiety, Sloth ani na chwilę nie oderwał się od dziennika.
– Nadaj rozkaz dla Silvy – powiedział wreszcie, zamykając księgę.
– Są o osiem godzin światła stąd. Chyba nie będziemy czekać na odpowiedź? – Omar podał mikrofon. – Proszę wcisnąć przełącznik i nadawać.
– Dowódca statku do pierwszego pilota. Rozkaz specjalny. Zakazuję witalizacji kogokolwiek z załogi przebywającej w biostatorach.
Omar spojrzał ze zdziwieniem, ale nie spytał o nic.
– To… na wszelki wypadek – uśmiechnął się Sloth, odkładając mikrofon. – A teraz pokaż mi, jak się uruchamia automat czasowy. Ty pierwszy wejdziesz do biostatora, a ja uruchomię program lotu i położę się ostatni. Też na wszelki wypadek.
– Co się stało, komandorze?
– Jeszcze chyba nic… Nie wiem. Kładź się.
– Tak jest. Potem trzeba przesunąć tę dźwignię, a następnie nacisnąć zielony przycisk. To wszystko. Idę do biostatora.
Sloth patrzył przez chwilę za nim, a potem z dziennikiem w dłoni rozejrzał się po kabinie. Odchylił pokrywę skrzynki na odpadki i ukrył w niej gruby zeszyt.
Tym razem budził się bez snów. Jego pamięć przechowała dokładnie ostatni moment przed zaśnięciem i teraz, po dziesięciu prawie dniach lotu śladem fotonowca, wpasował się dokładnie w tamtą chwilę, jakby nie było tej dziesięciodniowej przerwy. Uniósł się szybko z biostatora. Miejsce Omara było puste. Znalazł go w sterowni.
Na ekranie widać było fotonowiec. Omar rozmawiał przez radio z Silvą,
– Wyłącz silniki. Zaraz będę was wyprzedzał.
Sloth przypasał się do fotela i obserwował manewry.
Rakieta musiała podejść do statku od strony zwierciadeł fotonowych, zwróconych teraz do przodu, w kierunku centralnej gwiazdy układu. Była podobna do Słońca, widzianego z orbity Saturna…
Wyprzedzili statek, a następnie, hamując małym ciągiem i uruchamiając na chwilę silniki korekcyjne, powoli, precyzyjnie wsunęli się w obręcz pustego miejsca w pęku segmentów napędowych. Od tej chwili wszystko odbywało się samoczynnie: mocowanie segmentu, spajanie połączeń kablowych i śluz przejściowych.