Ścierwy, zmarnowali mi bydlę.
Przeciech, tylo krowa, to się zlachała w tym gonieniu, że się w niej cosik zapaliło.
Dziadaki, psiekrwie. Paśniki są nasze, w tabeli stoi kiej wół, a one cięgiem wyganiają i pedają, co24 ich.
Drugich też powyganiali, a chłopaka Walkowego tak zbił, tak zbił
Ha! do sądu trza abo i do komisarza. Trzysta złotych warta, jak nic.
Pewnie, pewnie przytakiwała rada niezmiernie, że ociec się udobruchali.
Powiedzcie Antkowi, że skoro ziemniaki zwiezą, to niech się wezmą do krowy, trza ją obłupić i poćwiertować. Przyndę od wójta, to wama pomogę. W sąsieku25 u belki ją powiesić będzie przespiecznie26 ode psów lebo jenszej gadziny
Skończył wrychle27 jeść i wstał, bych się nieco przyogarnąć, ale takie ociążenie poczuł w sobie, takie ciągotki w kościach, taką senność, że jak stał, rzucił się na łóżko, by się z pacierz28 przedrzymać.
Hanka poszła na swoją stronę i krzątała się po izbie, i coraz to wychylała się przez okno spojrzeć na Antka, który pożywiał się na ganku, przed domem; odsadził się od miski obyczajnie i z wolna ciągnął łyżkę za łyżką, skrzybiąc mocno o wręby i spozierając czasami przed się na staw bo zachód już był i na wodzie czyniły się złotopurpurowe tęcze i płomienne koliska, przez które niby białe chmurki przepływały z gęgotem gęsi, rozlewając dziobami sznury krwawych pereł.
Wieś zaczynała się mrowić i wrzeć ruchem; na drodze, z obu stron stawu, ciągle podnosiły się kurzawy i turkoty wozów, i porykiwania krów, które wchodziły do stawu po kolana, piły wolno i podnosiły ciężkie łby, aż cienkie strugi wody, niby bicze opali, opadały im z szerokich gębul.
Gdzieś, od drugiego końca stawu, słychać było trzask kijanek29 bab piorących i głuchy, monotonny łopot cepów30 w jakiejś stodole.
Antek, urąb no pieńków, bo sama nie poradzę prosiła nieśmiało i z obawą, bo nic to nie było u niego skląć abo i zbić z leda powodu.
Nie odrzekł nawet, jakby nie słyszał, że ona nie śmiała powtórzyć i już sama poszła udziabywać trzaski z pni i milczał zły, zmęczony całodzienną pracą srodze, i patrzył teraz na staw, na drugą stronę, w duży dom, świecący białymi ścianami i szybami okien, bo zachód bił w niego. Pęki czerwonych georginii wychylały się zza kamiennego płotu i paliły jaskrawo na tle ścian, a przed chałupą, w sadzie, to między opłotkami uwijała się wysoka postać, ale twarzy rozeznać nie można było, bo co chwila ginęła w sieni, to pod drzewami.
Śpią se kiej dziedzic, a ty, parobku, rób mruknął ze złością, bo ojcowe chrapanie rozlegało się aż na ganku.
Poszedł na podwórze i raz jeszcze przyjrzał się krowie.
Juścik, ojcowa krowa, ale i nasza strata rzekł do żony, która, że to Kuba przywiózł ziemniaki z pola, rzuciła łupanie drzewa i szła do woza.
Doły jeszcze nie wyporządzone, to trza zesuć31 na klepisko.
Kiej ociec mówili, żebyś na klepisku krowę z Kubą obdarł i wyporządził.
Zmieści się i krowa, zmieszczą się i ziemniaki szeptał Kuba, otwierając wierzeje stodoły na roścież.
Ja ta nie jestem drzyk, cobym krowę obłupiał ze skóry rzucił Antek.
I już nie mówili, słychać było tylko grochot zsypywanych na klepisko ziemniaków.
Słońce zgasło, wieczór się robił, świeciły jeszcze zorze łunami zakrzepłej krwi i ostygłego złota i posypywały na staw jakby pyłem miedzianym, że wody ciche drgały rdzawą łuską i szmerem sennym.
Wieś zapadała w mrokach i w głęboką, martwą ciszę jesiennego wieczora. Chałupy malały, jakby się przypłaszczały do ziemi, jakby się tuliły do drzew sennie pochylonych, do płotów szarych.
Antek z Kubą zwozili ziemniaki, a Hanka z Józią uwijały się koło gospodarstwa, bo gęsi trza było zagnać na noc, to świnie nakarmić, bo z kwikiem cisnęły się do sieni i wsadzały żarłoczne ryje do cebratek32, gdzie stało picie dla bydląt, to krowy wydoić, bo właśnie Witek przygnał resztę z pastwiska i zakładał im za drabiny po garści siana, żeby spokojniej stały przy dojeniu.
Jakoż Józia zabrała się doić pierwszą z brzegu, gdy Witek wylazł od żłobów i spytał cicho, trwożnie:
Józia, a gospodarz źli?
O Jezu, spiera cię, chudziaku, spiera tak pomstowali odpowiedziała, wytykając ku światłu głowę i osłaniając ręką twarz, bo krowa chlastała ogonem, oganiając się od much.
Ale bom to winowaty ale borowy mię wygnał i jeszcze chciał kijem sprać, inom uciekł a granula zarno33 się jęła pokładać, a porykiwać, a stękać, żem do chałupy przygnał
Zamilkł, ale słychać było ciche, bolesne chlipanie i siurkanie nosem.
Witek a nie bucz kiej ciele, bo ci to pierwszyzna, że cię ociec spiera?
Juści, że nie pierwszyzna, ale zawdy tak się bojam bo nijakiej wytrzymałości na bicie nie mam
Głupiś, parobek tyli, a boja się już ja przełożę tatusiowi
Przełożysz, Józia? zawołał radośnie bo to borowy mię wygnał z krowami, bo
Przełożę, Witek, ino się już nie bojaj!
Kiej tak to naści tego ptaka! szepnął z radością i wyjął z zanadrza drewniane cudło. Obacz ino, jak się sam rucha.
Postawił go na progu obory, nakręcił, i ptak zaczął się kiwać, podnosić nogi długie i spacerować
Bociek, Jezu a dyć się rucha kiej żywy! zawołała zdumiona, odstawiła szkopek34, przykucnęła przed progiem i z najżywszą radością i zdumieniem patrzyła.
Jezu! to z ciebie mechanik! I to się sam tak rucha, co?
A sam, Józia, ino go kołeczkiem nakręcę, to już se spaceruje kiej dziedzic po obiedzie o odwrócił go, i ptak poważnie a śmiesznie zarazem podnosił długą szyję, podnosił nogi i szedł.
Zaczęli się śmiać serdecznie i bawić się jego ruchami, tylko Józia czasami podnosiła oczy na chłopaka podziw w nich był a zdumienie.
Józia! rozległ się głos Boryny sprzed chałupy.
A czegój? odkrzyknęła.
Chodzi ino.
Kiej dojem krowy.
Pilnuj tu, bo idę do wójta powiedział, wsadzając głowę do ciemnej obory nie ma tutaj tego znajdka, co?
Witka? ni, pojechał po ziemniaki z Antkiem, bo Kuba miał urżnąć sieczki dla koni odpowiedziała prędko i trochę niespokojnie, bo Witek przycupnął za nią ze strachu.
Ścierwa ten chłopak, to ino pasy drzeć, żeby zmarnować taką krowę mruczał powracając do izby, gdzie się odział w nową kapotę białą, wyszywaną na wszystkich szwach czarnymi tasiemkami, nadział wysoki czarny kapelusz, okręcił się czerwonym pasem i poszedł drogą nad stawem ku młynowi.
Roboty jeszcze tyla zwózka drzewa siew nie skończony kapusta w polu ściółka nie wygrabiona podorać by trza na kartofle dobrze by i pod owsy a tu jedź na sądy Laboga, że to człek nigdy obrobić się nie obrobi, ino cięgiem jak ten wół w jarzmie że i wyspać się nie ma czasu ni odpocząć rozmyślał. A tu i ten sąd Tłumok ścierwa, hale, ja z nią sipiałem żebyś ozór straciła lakudro jakaś suka splunął ze złością, nabił fajeczkę machorką35 i długo pocierał zwilgotniałe zapałki o portki, nim zapalił.