Морган Райс - Naznaczona стр 8.

Шрифт
Фон

Odczytał jej myśli.

Mam nadzieję, że nie chce wracać. Mam nadzieję, że mnie pocałuje. Proszę, pocałuj mnie.

Lore sięgnął dłońmi, objął jej policzki, nachylił się i pocałował ją.

Na początku Maria opierała się, odpychając go.

Lecz potem stopniała pod wpływem jego pocałunku. Wyczuł, że rozpływa się w jego objęciach i już wiedział, że od tej chwili Maria należy całkowicie do niego

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Scarlet leciała po porannym niebie, ocierając łzy, wciąż wstrząśnięta po incydencie pod mostem, starając się zrozumieć wszystko to, co się jej przytrafia. Frunęła. Ledwie potrafiła w to uwierzyć. Nie wiedziała, w jaki sposób, lecz wyrosły jej skrzydła i po prostu wystartowała, wzbiła się w powietrze, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Nie mogła zrozumieć, dlaczego światło rani jej oczy, dlaczego skóra zaczyna ją swędzić na słońcu. Na szczęście zachmurzyło się tego dnia, co przyniosło jej odrobinę ulgi; ale mimo to, nie czuła się sobą.

Była taka zagubiona, taka samotna i nie wiedziała, dokąd się udać. Czuła, że nie może wrócić do domu, nie po tym wszystkim, co się stało, nie po tym, jak odkryła, że mama pragnie jej śmierci, że wszyscy ją nienawidzą. Nie mogła również iść do przyjaciółek. Maria przecież również jej nienawidziła i wydawało się, że nastawiła przeciwko niej pozostałych. Nie mogła wrócić do szkoły, nie mogła tak po prostu z powrotem wkroczyć w swe normalne życie, zwłaszcza po tej wielkiej awanturze z Vivian na zabawie.

W jakiejś mierze pragnęła zwinąć się w kłębek i umrzeć. Czuła, że nie ma już na świecie miejsca, które mogłaby traktować jak dom.

Przefrunęła nad swym rodzinnym miastem i kiedy mijała własny dom odniosła przedziwne odczucie, spoglądając na niego z góry. Frunęła wystarczająco wysoko, by nikt jej nie zauważył, a ona widziała miasto z lotu ptaka, jak nigdy dotąd. Widziała idealnie rozplanowane przecznice, siatkę krzyżujących się linii, czyste ulice, wysoką iglicę kościoła; wszędzie widziała przewody, telefoniczne słupy, wszystkie te pochyłe dachy, niektóre pokryte gontami, inne dachówkami, większość liczące wiele lat. Widziała ptaki usadowione na dachach i pojedynczy, purpurowy balon unoszący się w jej stronę.

Listopadowy wiatr był na tej wysokości dość chłodny i smagał jej twarz, przyprawiając Scarlet o dreszcze. Chciała zniżyć lot, ogrzać się gdzieś.

Kiedy tak frunęła, zastanawiając się, jedyną osobą, którą widziała, jedyną twarzą, która ustawicznie pojawiała się w jej umyśle, była ta należąca do Sage’a. Nie pojawił się z powrotem w domu zgodnie z tym, co przyrzekł; wystawił ją do wiatru i wciąż była za to na niego wściekła. Scarlet założyła, że nie chce jej już więcej widzieć.

Z drugiej strony jednak, naprawdę nie była pewna, co się wydarzyło. Może, ale tylko może, był jakiś powód, dla którego Sage nie pojawił się. Może mimo wszystko kochał ją nadal.

Im więcej o tym myślała, tym większą odczuwała potrzebę zobaczenia się z nim. Musiała ujrzeć znajomą twarz, kogoś, komu wciąż na niej zależało, kto ją kochał. Lub przynajmniej kto kochał ją kiedyś.

Podjęła decyzję. Skręciła i skierowała się na zachód, w kierunku rzeki, w stronę miejsca, gdzie jak wiedziała, mieszka Sage. Frunęła dalej obrzeżami miasta, spoglądając w dół na główne drogi, używając ich jako drogowskazu. Jej serce zabiło szybciej, kiedy uzmysłowiła sobie, że dotrze do niego za kilka chwil.

Kiedy zostawiła miasto za sobą, krajobraz zmienił się: zamiast idealnie rozplanowanych dzielnic i domów, zobaczyła mniej liczne domostwa, większe działki ziemi, więcej drzew… Parcele przeistoczyły się z dwuakrowych w czteroakrowe, sześcio-, potem dziesięcio-, dwudziesto- …Wkraczała na tereny wielkich posesji.

Dotarła do brzegów rzeki i kiedy skręciła i poleciała wzdłuż nich, pod sobą zobaczyła te wszystkie posiadłości wraz z ich długimi, rozległymi podjazdami, otoczonymi wiekowymi dębami i robiącymi wrażenie bramami. Wszystko to zalatywało bogactwem, historią, pieniędzmi i władzą.

Minęła największą i najelegantszą z nich, oddaloną od głównej drogi o kilka akrów, położoną pięknie tuż nad brzegiem rzeki, stary dom z wiekowego kamienia, z najwspanialszymi wykuszami i wieżami, z wyglądu przypominający bardziej zamek niż dom. Jego piętnaście kominów sterczało pionowo niczym latarnie morskie przestworzy. Scarlet nigdy nie zdawała sobie sprawy, jak piękny jest dom Sage’a, dopóki nie ujrzała go z góry.

Zniżyła lot, nurkując w powietrzu z walącym z podenerwowania sercem. Czy Sage w ogóle będzie chciał się z nią jeszcze zobaczyć? A jeśli nie? W przeciwnym razie nie wiedziała, gdzie mogłaby się udać.

Wylądowała przed głównymi drzwiami, opadając łagodnie na ziemię, składając skrzydła i podniosła wzrok na kamienną fasadę – i w tej samej chwili jej serce ogarnął chłód. Nie mogła pojąć tego, co widzi: cały dom, calusieńki, był zabity deskami. W miejscu pięknych ozdobnych okien widniała sklejka, przybita pośpiesznie; w miejsce całej wrzawy, którą zastała tu ostatnio, teraz nie było nic.

Dom był opuszczony.

Scarlet usłyszała skrzypnięcie. Obejrzała się na bok i zauważyła zardzewiałą bramę kołyszącą się niedbale, skrzypiącą na wietrze. Odniosła wrażenie, jakby nikt nie mieszkał tu od lat.

Okrążyła dom, podfruwając na jego tyły i wylądowała na białym, marmurowym placu, po czym podniosła wzrok na fasadę; nie różniła się bardzo. Dom był całkowicie opustoszały, zabity deskami. Jakby wszystko, co się wydarzyło, nigdy nie zaistniało.

Odwróciła się i spojrzała na rozległe ziemie wiodące do rzeki, wpatrując się w zasnuty chmurami horyzont, ciemne niebo zwiastujące nadejście burzy, rozglądając się wszędzie w poszukiwaniu Sage’a.

Nie wyczuwała tu jego obecności. Ani w tym domu. Ani nigdzie indziej.

Odszedł.

Nie mogła w to uwierzyć. Naprawdę odszedł.

Usiadła, kładąc dłonie na kolanach, i rozpłakała się. Czy naprawdę aż tak bardzo jej nienawidził? Czy nie kochał jej nigdy tak naprawdę?

Siedziała tak i płakała dopóki nie poczuła się pusta, odrętwiała. Gapiła się w pustkę, zastanawiając się, co dalej. Właściwie pragnęła włamać się do domu, choćby po to, by się ogrzać i ukryć. Lecz wiedziała, że nie może tego zrobić. Nie była przestępcą.

Siedziała z głową w dłoniach przez zdawałoby się całą wieczność, czując intensywny ból między oczyma, wiedząc, że musi gdzieś iść, coś zrobić. Ale gdzie?

Z jakiegoś powodu ponownie pomyślała o swoich przyjaciółkach. Maria nienawidziła jej, ale nie było powodu, żeby jej pozostałe psiapsiółki również. Były kiedyś tak bliskie sobie. Nawet jeśli nie mogła porozmawiać z Marią, może spróbuje porozmawiać z Beccą lub Jasmine. Scarlet nic im przecież nie zrobiła. I od czego ma się przyjaciółki, jeśli nie można liczyć na nie w takich chwilach?

Wstała, obtarła łzy, zrobiła trzy kroki i skoczyła w powietrze. Zamierzała znaleźć przyjaciółki, poprosić, by ją przenocowały, tylko tej nocy, a potem pomyśleć, co zrobić ze swoim życiem

ROZDZIAŁ ÓSMY

Ojciec McMullen klęczał przed ołtarzem, obejmując różaniec drżącymi dłońmi i modląc się o jasność myśli. Oraz, musiał to też przyznać, modląc się o ochronę. Jego umysł wciąż podsuwał mu obrazy Scarlet, tej dziewczyny, którą wiele dni temu przyprowadziła do niego jej matka, tej chwili, kiedy nawet w tym świętym przybytku każde okno roztrzaskało się na kawałki. Duchowny zerknął do góry i rozejrzał się wokoło, jakby zastanawiał się czy to wszystko rzeczywiście wydarzyło się – i poczuł ucisk w żołądku, jako że miał przed sobą jaskrawy dowód, zabite deskami otwory po oknach.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора