Proszę, Ojcze. Miej nas w swej pieczy. Miej ją w swej pieczy. Ocal nas przed nią. I ocal ją przed nią samą. Proszę o jakiś znak.
Nie wiedział, co robić. Był księdzem z małej mieściny, z małomiasteczkową parafią i nie posiadał umiejętności radzenia sobie z tak ogromnymi mocami nadprzyrodzonymi. Czytał o nich w legendach, jednakże nigdy nie sądził, że są prawdziwe, a już na pewno nie doświadczył ich tak realnie.
I teraz, spędziwszy całe życie na modlitwie do Boga, na mówieniu innym o siłach dobra i zła, sam stał się ich świadkiem. Prawdziwie duchowe moce toczyły ze sobą bój, tu na ziemi, na widoku. Teraz ich doświadczył – wszystkiego, o czym kiedykolwiek czytał i rozmawiał z innymi – na własnej skórze.
I wystraszyło go to śmiertelnie.
Zastanawiał się, czy takie zło może rzeczywiście kroczyć po ziemi? Skąd przybyło? Czego chciało? I dlaczego wszystko to trafiło na niego, spadło na jego barki?
Ojciec McMullen natychmiast skontaktował się z Watykanem, informując, co się wydarzyło i prosząc o pomoc, o poradę. Przede wszystkim, pragnął wiedzieć, jak pomóc tej biednej dziewczynie. Czy istniały jakieś prastare modlitwy, ceremoniały, których nie zna?
Lecz, ku jego przerażeniu, nigdy nie otrzymał odpowiedzi.
Klęczał, modląc się, jak każdego popołudnia, tym razem jednak wznosząc swe modlitwy dłużej i żarliwiej.
Nagle wzdrygnął się, kiedy ogromne, strzeliste, drewniane drzwi kościelne otworzyły się z hukiem, zalewając wnętrze światłem i wpuszczając zimne podmuchy wiatru, które smagnęły mu plecy. Natychmiast jego ciało ogarnęły dreszcze – i to nie tylko z powodu pogody.
Wyczuł, że coś mrocznego nawiedziło kościół.
Z mocno bijącym sercem wstał na nogi i odwrócił się, stając twarzą do wejścia, zastanawiając się, co to może być. Spojrzał przez przymrużone przed słońcem oczy.
Zobaczył sylwetki trzech mężczyzn po sześćdziesiątce, z białymi włosami, ubranych na czarno, z czarnymi stójkami i w sutannach. Przyjrzał się im z podziwem; mieli w sobie coś dziwnego, coś złowieszczego. Nie przypominali żadnych księży, jakich kiedykolwiek widział.
– Ojciec McMullen? – spytał jeden z nich.
Duchowny nie cofnął się, kiedy podeszli bliżej, a jedynie skinął głową niepewnie.
– Kim jesteście? – spytał. – Czy mogę jakoś pomóc?
– Wezwałeś nas – powiedział jeden.
Ojciec spojrzał na niego zaintrygowany.
– Tak?
Dotarli do niego i w tej samej chwili jeden z nich wyciągnął w jego kierunku jakieś pismo.
Ojciec wziął je. Było z Watykanu.
– Przysłali nas, byśmy przeprowadzili dochodzenie – powiedział któryś.
Ojciec odczuł ulgę, choć jednocześnie zlustrował ich z obawą, chłonąc szczegóły ich surowego wyglądu.
– Jestem zaszczycony, że chcieliście przybyć tu aż z Watykanu – powiedział. Dziękuję wam za to. Możecie pomóc?
Mężczyźni zignorowali go jednak, odwrócili się i przyjrzeli sklejce na oknach, patrząc wymownie na siebie nawzajem, jakby dokładnie wiedzieli, co tu zaszło.
– Ta dziewczyna, którą opisałeś – powiedział jeden posępnym, niskim głosem. – Jak się nazywa?
– Ma na imię Scarlet – odparł ojciec McMullen.
– Nazwisko? – spytał ten sam mężczyzna.
Ojciec spojrzał na niego niepewnie. Nie wiedział, czy powinien chronić swoją parafiankę, bronić jej prywatności. Lecz wiedział, że to głupie; ci ludzie należeli do Kościoła.
– Paine – odpowiedział, odczuwając rosnące niezdecydowanie.
Jeden z nich odnotował to i przemówił ponownie.
– Gdzie mieszka? – ponaglił.
Tym razem duchowny odczuł jeszcze większą wątpliwość. Odchrząknął.
– Z całym szacunkiem, mogę spytać, dlaczego zadajecie te wszystkie pytania?
Mężczyźni spojrzeli po sobie z dezaprobatą, po czym jeden z nich wystąpił do przodu. Podszedł za blisko i ojciec cofnął się o pół kroku.
– Jeśli mamy jej pomóc – powiedział powoli ponurym głosem – musimy wiedzieć o wszystkim. – Nachylił się. – O wszystkim.
Ojciec odchrząknął i odwrócił wzrok.
– Cóż… powiedział, po czym zamilkł. – Chciałbym wiedzieć, w jaki sposób planujecie jej pomóc. Być może uda mi się sprowadzić ją tu do kościoła, by udzielić jej posługi?
Pragnął, by ci mężczyźni, co do których odczuwał taką niepewność, pozostali na neutralnym gruncie.
– Ojcze – powiedział jeden z nich, robiąc krok do przodu i chwytając go za ramię zdecydowanie. – Sądzę, że nas nie zrozumiałeś. Nie przybyliśmy pomóc twej parafiance. Jesteśmy tu, by ją powstrzymać.
– Powstrzymać? – powiedział duchowny ze zgrozą. – Co tak dokładnie to oznacza? Ona jest dopiero nastolatką.
Mężczyzna potrząsnął głową.
– Jest czymś o wiele więcej. Jest pradawną, demoniczną duszą, która dokona zniszczeń niepodobnych do niczego na ziemi. Naszym zadaniem, jako członków Kościoła, jest powstrzymanie jej – za wszelką cenę.