Mówisz znów dziesięć minut bez przerwy i skoro rzucasz nowe: „A zatem?”…
– Mały Deschars odmroził uszy na pensji – odpowiada.
– Ależ Karolek w domu miał także odmrożone uszy.
– Nigdy – odpowiada druzgocącym tonem.
I po upływie kwadransa cała kwestia utyka na dodatkowej dyskusji nad tym: „czy Karolek miał odmrożone uszy, czy nie miał?”.
Rzucacie sobie nawzajem w oczy sprzeczne twierdzenia, podajecie je nawzajem w wątpliwość, musicie odwoływać się do świadectwa osób trzecich.
Pewnik
Każde małżeństwo ma swój Trybunał Kasacyjny59, który nie wnika nigdy w treść rozpraw, a zajmuje się jedynie formą.
Wezwano na świadka bonę60, zjawia się, oświadcza się za twoją żoną. Ustalono w dyskusji, że Karolek nie miał nigdy odmrożonych uszu.
Karolina spogląda na ciebie z tryumfem i wygłasza te słowa zdolne powalić człowieka na ziemię: „Widzisz zatem sam, że niepodobieństwem jest oddać Karolka na pensję”.
Wypadasz z pokoju, dławiąc się z wściekłości. Nie ma żadnego sposobu udowodnienia tej kobiecie, że nie ma najmniejszego związku między zamiarem oddania syna do kolegium a kwestią odmrożonych lub nieodmrożonych uszu.
Wieczorem, w obecności dwudziestu osób, po obiedzie, słyszysz, jak ta straszliwa istota kończy dłuższą rozmowę z jakąś damą tymi słowami: „Mój mąż chciał go umieścić w pensjonacie, ale sam uznał w końcu, że trzeba jeszcze zaczekać”.
Są mężowie, którzy w tych okolicznościach wybuchają w obecności całego towarzystwa i – stają się ofiarami Minotaura w przeciągu sześciu tygodni; zyskują w zamian tyle, że Karolek wędruje na pensję w dniu, w którym wyrwie się z jakąś niedyskrecją. Inni tłuką porcelanę, szalejąc na wewnątrz61. Ludzie wytrawni nie mówią nic i czekają.
Logika kobiety rozwija się w ten sposób na tle najdrobniejszych wydarzeń, z powodu spaceru, przestawienia mebla, zmiany mieszkania. Logika ta, odznaczająca się niezwykłą prostotą, polega na tym, iż wyraża zawsze tylko jedną myśl, to jest tą, która odpowiada jej życzeniu. Jak wszystkie rzeczy dotyczące natury kobiecej, system ten da się wyczerpać za pomocą tych dwóch algebraicznych terminów: Tak – Nie. Istnieją także pewne poruszenia głowy, które zastępują wszystko.
VII. Jezuityzm kobiet
Jezuita, będący największym jezuitą pośród jezuitów, jest jeszcze tysiąc razy mniej jezuitą niż najmniejsza jezuitka spomiędzy kobiet; osądźcie z tego, do jakiego stopnia kobiety są jezuitkami. Są jezuitkami tak bardzo, że najprzenikliwszy z jezuitów nie odgadłby, do jakiego stopnia kobieta jest jezuitką, gdyż można być jezuitą na tysiąc sposobów, zaś kobieta jest jezuitką tak wyrafinowaną, że umie być jezuitką, nie robiąc wrażenia jezuitki. Jezuicie można udowodnić – rzadko, ale czasem można – że jest jezuitą; spróbuj zaś udowodnić kobiecie, że mówi lub postępuje po jezuicku? Raczej dałaby się porąbać, niżby przyznała, że jest jezuitką.
Ona jezuitką! Ona, wcielenie lojalności, ona, sama delikatność! Ona, jezuitką! Co rozumie się zresztą pod tym: „Być jezuitą?”. Czyż ona wie, co to znaczy być jezuitą? Nigdy nie widziała jezuity, nie słyszała o jezuitach. „To ty jesteś jezuitą!…” i udowodni ci to, tłumacząc ci w sposób najbardziej jezuicki pod słońcem, że jesteś przewrotnym jezuitą.
Oto jeden z tysiąca przykładów jezuityzmu kobiet, a przykład ten oświetla62 wam małą niedolę pożycia małżeńskiego, może najstraszliwszą ze wszystkich.
Tak na przykład żona twoja ma niezliczone pragnienia; tysiąc razy je wypowiada; tysiąc razy powtarza; żali się, że musi chodzić piechotą, że nie może mieć dość często nowego kapelusza, parasolki, sukni, jakiegokolwiek zresztą szczegółu swojej tualety63…
Że nie może wystroić swego syna za marynarza, – za ułana, – za artylerzystę Gwardii Narodowej, – za Szkota z gołymi kolanami i czapeczką z piórem, – w żakiecik, – w surducik, – w bluzkę aksamitną, – w buty z cholewami, – w spodnie.
Że nie może mu dość często kupować zabawek, myszy które same biegają, – małego gospodarstwa itd.
Że nie może pani Deschars albo pani Fischtaminel odwzajemnić ich uprzejmości: – balu, – wieczoru, – obiadu; mieć w teatrze własnej loży, aby nie musieć przeciskać się do swojego krzesła przez rząd mężczyzn za nadto albo za mało uprzejmych.
Że, wychodząc z przedstawienia, musi starać się o dorożkę:
– Myślisz, że na tym robisz oszczędność, mylisz się – powiada – mężczyźni są wszyscy jednakowi! Niszczę trzewiki, niszczę kapelusz, mój szal moknie na deszczu, wszystko się robi nieświeże, pończochy jedwabne plamią się od błota. Oszczędzasz dwadzieścia franków na powozie, nawet nie dwadzieścia, bo za cztery musisz wziąć dorożkę, zatem szesnaście franków! A niszczysz mi ubranie za pięćdziesiąt franków, potem cierpisz w twojej miłości własnej, widząc mnie w nieświeżym kapeluszu; nie pojmujesz dlaczego: to twoje przeklęte dorożki. Nie mówię już o przykrości gniecenia się w tłoku mężczyzn, zdaje się, że to ci jest całkiem obojętne!…
Że nie może mieć własnego fortepianu zamiast wynajmować pianino; albo ubierać się według najnowszej mody. („Są kobiety, które mają zawsze wszystko, co najświeższe, ale za jaką cenę?… Ona wolałaby rzucić się z okna, niż robić tak, jak one, ona cię kocha – popłakuje. – Nie rozumie po prostu takich kobiet”…).
Że nie może przejeżdżać się po Polach Elizejskich we własnym powozie, miękko ułożona na poduszkach, jak pani de Fischtaminel. („To jest kobieta, która umiała sobie urządzić życie! Ale też i męża ma dobrego, uprzejmego, zgodnego. I jaki przy tym szczęśliwy! Żona w ogień by poszła dla niego!…”).
Ulegasz wreszcie, pobity w licznych scenach małżeńskich, pobity przez rozumowania najlogiczniejsze pod słońcem (nieboszczyk Tripier, nieboszczyk Merlin byli tylko dziećmi, poprzednia niedola udowodniła to wam dostatecznie), pobity iście kocimi pieszczotami, pobity potokami łez, pobity swoimi własnymi słowami (bowiem, w pewnych okolicznościach, żona twoja umie się przyczaić w zaroślach twoich pokoi niby jaguar, na pozór zdaje się nie słuchać, nie zwraca na ciebie uwagi; ale jeśli ci się wymknie jedno słowo, jeden gest, jedno życzenie, jedno zdanie, uzbraja się w nie, ostrzy je, błyska ci nim przed oczyma setki razy), pobity pełnym wdzięku mizdrzeniem: „Jeżeli ty zrobisz to, ja zrobię tamto”. Wówczas kobiety stają się gorszymi handlarkami niż Żydzi, niż Grecy (ci, którzy sprzedają pachnidła i małe dziewczynki), niż Arabowie (z tych, którzy handlują małymi chłopcami i końmi), bardziej wyrachowanymi niż Szwajcarzy, genewczycy, bankierzy i – gorsi od tych wszystkich – genueńczycy!
Pobity zatem po stokroć, pobity na głowę, decydujesz się wreszcie zaryzykować w pewnym przedsiębiorstwie część twoich kapitałów.
Pewnego wieczoru, gdy spoczywacie przytuleni do siebie, lub pewnego poranka, gdy Karolina na wpół rozbudzona, różowa na tle bieli poszewek, wychyla uśmiechniętą twarzyczkę spośród haftów i koronek, powiadasz do niej: „Chciałaś mieć to! Chciałaś mieć tamto! Mówiłaś mi o tym! Wspominałaś mi o tamtym!…”.
Słowem, wyliczasz jej w tej jednej chwili wszystkie niezliczone fantazje, jakimi kiedykolwiek zraniła twoje serce, gdyż nie ma nic boleśniejszego, jak nie móc zadowolić życzenia kochanej kobiety! I dodajesz na koniec:
– Otóż, moja droga, nastręcza się sposobność, aby pięciokrotnie pomnożyć sumę stu tysięcy franków i jestem zdecydowany przystąpić do tego interesu.
Karolina budzi się zupełnie, prostuje się na tym, co zwykło się potocznie nazywać siedzeniem, rzuca ci się w objęcia, och!… z całej duszy!
– Kochany jesteś, złoty – to jej pierwsze słowo.
Nie mówmy o ostatnim: to jedna olbrzymia i niewysłowiona onomatopeja64 niepodobna do odtworzenia.