Джозеф Конрад - Nostromo стр 11.

Шрифт
Фон

Sir John przybył za późno, żeby mógł słyszeć wspaniałą a niedosłyszalną melodię, śpiewaną przez słońce wśród wysokich krzesanic Sierry. Wyśpiewała się ona w głuchej chwili głębokiego zmierzchu, zanim zdążył zejść po przednim kole z diligencji, rozprostować swe sztywne członki i uścisnąć dłoń inżynierowi.

Podano mu obiad w chacie z kamienia podobnej do sześciennej kostki; miała ona wprawdzie dwa otwory, ale bez drzwi i okien. Przed chatą paliło się jasno ognisko z chrustu (przywiezionego na mule z dolin) i rzucało do wnętrza swe drżące poświaty. Dwie świece w cienkich lichtarzach – zapalone, jak mu wytłumaczono, ku jego czci – stały na czymś, co zastępowało stół obozowy. Usiadł przy nim po prawej ręce naczelnego inżyniera. Umiał być miły. Obok niego zajęli miejsca młodzieńcy ze sztabu inżynierskiego, dla których nadzór nad trasą kolejową miał urok pierwszego kroku na drodze życia. Przysłuchiwali się skromnie, a na ich szczupłych twarzach, ogorzałych na wietrze, znać było niemałe zadowolenie, iż tak wielki człowiek okazuje im tyle uprzejmości.

Następnie późną już nocą wybrał się z naczelnym inżynierem na przechadzkę pod wolnym niebem i długo z nim rozmawiał. Znał go dobrze od dawna. Nie było to pierwsze przedsięwzięcie, w którym zgodnie pracowały ich uzdolnienia, żywiołowo sprzeczne jak ogień i woda. Z zetknięcia tych dwu osobowości, wyposażonych w tak odmienne poglądy na świat, powstawała moc oddana na usługi świata – subtelna siła, która umiała wprawiać w ruch potężne machiny i mięśnie ludzkie, a zarazem rozbudzała w duszach ludzkich nieokiełznane poświęcenie dla podjętego dzieła. Z tych młodzieńców, którzy siedzieli przy stole i dla których pomiary trasy były jakby wytyczaniem drogi życia, niejednemu wypadło zejść z tego świata przed ukończeniem swej pracy. Ale praca powinna zostać wykonana, a moc winna niemal dorównywać wierze. Nie całkiem co prawda. Wśród ciszy uśpionego obozowiska, na zalanym księżycową poświatą płaskowyżu, który tworzył szczyt przełęczy na podobieństwo posadzki wielkiego amfiteatru otoczonego ścianami bazaltowych grani, zatrzymały się dwie błędne postacie przyodziane w ciepłe płaszcze, a z ust inżyniera rozległy się dobitnie słowa:

– Gór przenieść nie zdołamy.

Sir John podniósł głowę, by spojrzeć we wskazanym kierunku, i w całej pełni zdał sobie sprawę ze znaczenia tych słów. Z mroków ziemi i skał wydźwigała się w jaśnię księżycową biała Higuerota na kształt zamarzniętej bańki mydlanej. Było cicho, gdy wtem w pobliskiej zagrodzie dla zwierząt pociągowych, zbudowanej naprędce z luźnych kamieni, juczny muł uderzył o ziemię kopytem i dwukrotnie ciężko sapnął.

Słowa inżyniera naczelnego były odpowiedzią na przypuszczenie prezesa, że może dałoby się zmienić kierunek linii kolejowej zgodnie z życzeniami ziemian z Sulaco. Jego zdaniem upór ludzki był mniejszą przeszkodą. Zresztą, by go pokonać, mieli do rozporządzenia wielkie wpływy Charlesa Goulda, natomiast przebicie tunelu pod Higuerotą było przedsięwzięciem wprost niesłychanym.

– Ach, tak, Gould. Co to za człowiek?

Sir John słyszał już dużo o Charlesie Gouldzie w Santa Marta, lecz pragnął się dowiedzieć jeszcze więcej. Naczelny inżynier zapewnił go, iż zarządzający kopalnią San Tomé ma ogromne wpływy wśród wszystkich tych donów hiszpańskich. Jego dom należy do najprzyzwoitszych w Sulaco, a gościnność Goulda jest ponad wszelkie pochwały.

– Przyjęli mnie, jakby mnie znali od niepamiętnych czasów – opowiadał. – Pani jest uosobieniem dobroci. Mieszkałem u nich z miesiąc. Dopomógł mi zorganizować zespoły pomiarowe. Dzięki faktycznemu posiadaniu kopalń srebra San Tomé zajmuje wyjątkowe stanowisko. Znajduje posłuch u wszystkich powag prowincjonalnych, a wszystkich hidalgów67, jak już powiedziałem, może sobie owinąć dokoła małego palca. Jeśli usłucha pan jego wskazówek, trudności znikną, gdyż on potrzebuje kolei. Oczywiście, musi się pan liczyć z każdym swym słowem. Jest Anglikiem, jak się zdaje, ogromnie bogatym. Firma Holroyd ma jakieś udziały w jego kopalni, więc może pan sobie wyobrazić…

Przerwał, gdyż od jednego z niewielkich ognisk palących się pod niską ścianą zagrodzenia podniosła się postać człowieka otulonego w poncho po samą szyję. Siodło, które służyło mu za wezgłowie, znaczyło się na ziemi ciemną plamą w czerwonej poświacie żaru.

– Zobaczę się z Holroydem, przejeżdżając z powrotem przez Stany Zjednoczone – rzekł sir John. – Jestem przekonany, że on również potrzebuje kolei.

Człowiek, któremu zamąciły spokój zbliżające się głosy, podniósł się z ziemi, by zapalić papierosa. W płomyku zapałki mignęła jego brązowa twarz o czarnym zaroście i nieulęknione źrenice. Poprawiwszy na sobie płaszcz, legł znowu jak długi na ziemi i oparł głowę na siodle.

– To szef naszego obozu, którego będę musiał odesłać do Sulaco, gdyż mamy zamiar przystąpić teraz do pomiarów w dolinie Santa Marta – odezwał się znów inżynier. – Nader pożyteczny człowiek. Pożyczył mi go kapitan Mitchell z T.O.Ż.P. Było to z jego strony wielką uczynnością. Charles Gould powiedział mi, iż najlepiej zrobię, jeśli z niej skorzystam. Daje sobie radę z tymi mulnikami i peonami. Nie mamy zgoła kłopotów z naszymi ludźmi. Odprowadzi prosto do Sulaco pańską diligencję, a będzie miał do pomocy kilku naszych peonów kolejowych. Droga jest kiepska. Oszczędzi panu niejednej niemiłej niespodzianki. Obiecał mi, że przez całą drogę będzie dbał o pana jak o własnego ojca.

Tym szefem obozu był włoski marynarz, którego wszyscy Europejczycy z Sulaco, naśladując błędną wymowę kapitana Mitchella, zwykli nazywać Nostromo. Rzeczywiście wywiązał się znakomicie ze swego zadania, zwłaszcza w tych miejscach, gdzie droga była gorsza, i zasłużył na uznanie, którego później nie skąpił mu sir John, rozmawiając o nim z panią Gould.

Rozdział VI

Nostromo już od dość dawna przebywał w kraju, by wznieść się na najwyższy szczebel w opinii kapitana Mitchella, przeświadczonego o niesłychanej wartości swego odkrycia. Bezsprzecznie był on jednym z tych nieocenionych podwładnych, których posiadanie daje wszelkie prawa do dumy.

Kapitan Mitchell chełpił się ze swej przenikliwości w stosunku do ludzi, ale nie był samolubny – i na tle jego niewinnej pychy zaczęła już rozwijać się mania „wypożyczania mego capataza de cargadores”, co z czasem doprowadziło Nostroma do osobistego zetknięcia się ze wszystkimi Europejczykami w Sulaco, jako jakiegoś wszechstronnego factotum68, istnego dziwu sprawności we właściwym mu zakresie życia.

– Ten człowiek jest mi oddany ciałem i duszą! – zwykł był powtarzać kapitan Mitchell i chociaż nikt nie mógłby zapewne wytłumaczyć, jak to się stało, to jednak przyglądając się ich wzajemnym stosunkom, niepodobna było zaprzeczyć temu twierdzeniu, chyba że ktoś miał tak przykre i dziwaczne usposobienie, jak na przykład doktor Monygham, którego krótki, beznadziejny śmiech brzmiał jakby bezgraniczną niewiarą w człowieczeństwo. Doktor Monygham nie był, co prawda, arcywzorem ani wesołości, ani wielomówności. Milczał zawzięcie w swych najlepszych chwilach, natomiast w najgorszych bywał postrachem dla wszystkich z powodu swego nieskrywanego szyderstwa. Jedynie pani Gould zdolna była utrzymać w karbach jego niewiarę w pobudki ludzkie. Ale i do niej (zresztą nie z powodu Nostroma, i to w tonie, który jak na niego był łagodny), nawet do niej powiedział pewnego razu:

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке

Скачать книгу

Если нет возможности читать онлайн, скачайте книгу файлом для электронной книжки и читайте офлайн.

fb2.zip txt txt.zip rtf.zip a4.pdf a6.pdf mobi.prc epub ios.epub fb3

Популярные книги автора